Mecyzor i Klacha
PROLOG
Kiedy spotkałam pierwszy raz Mecyzora, bardzo się zdziwiłam. Pewnie dlatego, że zupełnie nie przypominał Klachy. Szybko jednak naszła mnie refleksja: czemu miałby przypominać Klachę, skoro Klacha to Klacha, a Mecyzor to Mecyzor…? Oj, głupia ja. No nic. Przeżuwszy ową refleksję zaczęłam przyglądać się Mecyzorowi. Trochę go to krępowało. Uciekał wzrokiem na boki, kręcił się niespokojnie w miejscu, wycierał co chwilę spocone łapy o spodnie. Nawiasem mówiąc – zarówno spodnie jak resztę ubrania zdobiły kruszące się już plamy po zupie ogórkowej. Wniosek nasunął się sam: Mecyzor uwielbia ogórkową. Zaraz jednak opatrzyłam tę myśl czerwoną etykietką: dopytać, sprawdzić, upewnić się. W końcu – fakt, że rzeczony Mecyzor utytłany jest zupą, nie oznacza, że tę zupę jadł. Może ktoś w niego rzucił talerzem? Talerz zakręcił się w powietrzu i z rozbryzgiem uderzył w nos zaskoczonego i nieco zmartwionego Mecyzora? Hm… Bo to, że Klacha jada tylko pomidorową, wiem na pewno. Zbadałam to empirycznie: po pierwsze zawsze przychodzi, kiedy zaczynam ciąć pomidory. Po drugie: nie przychodzi nigdy, kiedy pomidorów nie tnę.
Po podaniu pomidorowej, chwilę patrzy w talerz, potem na mnie, potem w talerz, a potem zjada tę zupę tak szybko i dokładnie, że przez chwilę dręczy mnie nieprzyjemne wrażenie, że jeszcze jej tej zupy nie nalałam. Że mam omamy. Gwoździem jest jej spojrzenie – patrzy na mnie tymi ślepiami jakby zmieszana pozornym nieporozumieniem: jak to? Ona siedzi przy stole, a zupy jeszcze nie podano? Więc nalewam dokładkę, sytuacja się powtarza. I tak w kółko, aż gar się opróżni. Wtedy wstaje, cicho beka i wychodzi z domu. Zatrzaskując za sobą drzwi. Ciekawe, czy Mecyzor też będzie trzaskał drzwiami? No nic. To się jeszcze zobaczy.
Ostatnio, kupując pomidory, pomyślałam, że może – przewrotnie – Klacha nienawidzi pomidorowej. Może czując zapach obieranych i ciętych pomidorów dostaje szału i żeby nie zwariować przychodzi, żeby COŚ z tym zrobić? Mogłaby rzucić się na mnie, na pomidory, wyrzucić wszystko, porozwalać po kuchni, ale to nie załatwi sprawy: pomidory wciąż będzie czuć. A poza tym – umówmy się – ona jest za mała. Nie dałaby rady mi, nie mówiąc już o pomidorach. Więc pozostaje jej jedno – unicztożyć wsio. A jak najlepiej unicztożić? Ano, wtchąchnąć wszystko. Tak sobie myślałam kupując pomidory. I postanowiłam zapytać ją o to jeszcze dziś. Tylko, że dziś przyszedł Mecyzor i teraz nie bardzo mam możliwość odbyć intymną pogawędkę z Klachą. A Mecyzor czegoś chce. To pewne. Nie znosiłby mojego ostrego spojrzenia dłużej niż to konieczne przy zdawkowym powitaniu, gdyby czegoś nie chciał. Tak myślę. Choć, widzę go po raz pierwszy więc pewności mieć nie mogę.
Patrzę więc na Mecyzora, na jego zapaprane ciuchy i zastanawiam się: po co w ogóle mu ciuchy? Cóż takiego mają zasłonić spodnie? Klacha owszem, spodnie nosi, ale u niej to wyraz emancypacji. Podkreśla swoją niezależność, hardość i gotowość do podjęcia dialogu na temat wyzwolenia kobiet w Jugosławii i nadania praw do głosowania kobietom w Serbii. Ja tam nie wiem – wydaje mi się, że kobiety w Jugosławii i Serbii mają co potrzeba, ale Klacha jest na tym punkcie bardzo przewrażliwiona i trudno jej wytłumaczyć ogólnie panujące realia. Stroszy wąsy, mruży oczy, syczy przez zęby, a potem zaczyna MÓWIĆ. Uch. Można wyjść na zakupy, po drodze zjeść obiad w barze mlecznym i wrócić, a ona wciąż będzie mówiła. Jedno muszę uczciwie przyznać: jej argumenty są nie do podważenia.
Tak wygląda sprawa spodni Klachy. Ale po co – na boga – spodnie Mecyzorowi? Pytam go o to ostrożnie. Nie chcę go spłoszyć nadmiernym wścibstwem. Mecyzor patrzy chwilę przed siebie, poruszając wargami, jakby powtarzał po cichu moje słowa. Potem mówi: żeby mieć w co wycierać łapy. No tak. To ma sens. Chcę zapytać o plamy, ale w tym momencie wchodzi Klacha. Rzuca krótkie spojrzenie na Mecyzora i cofa się o krok. „To jest Mecy...” – zaczynam, ale w tej chwili Klacha zrywa się, rusza z kopyta ostrym galopem. Słowa zamierają mi na ustach – widok doprawdy jest niesamowity: w jednej chwili Klacha stoi pod drzwiami, w następnej przypomina niewyraźną smugę. A w kolejnej dopada Mecyzora i połyka go w całości. Razem ze spodniami, ogórkową i spoconymi łapami. Obciera usta, beka cicho i wychodzi trzaskając drzwiami.
Zostaję sama. W ręce trzymam siatkę z zakupami. Powoli odwracam się i wchodzę do kuchni. Wyciągam nóż i pomidory. Jakoś bez przekonania zaczynam je kroić. Coś mi mówi, że Klacha nie będzie więcej przychodziła na pomidorową.
Tnąc pomidory w plastry, a potem w kostkę, wiem jedno: zasadnicza różnica między Mecyzorem a Klachą jest taka, że Mecyzor nie istnieje całkiem, a Klacha – od czasu do czasu.
I
Mecyzor charakteryzuje się obłością. Nie licząc ostrego czubka, zwieńczającego drobne zmarszczki, Mecyzor jest obły. W przeciwieństwie do kanciastej Klachy, w której obłości się nie dopatrzymy. Może w środku – po zdarciu twardej skóry, warstw żylastych mięśni znaleźlibyśmy lekkie zaokrąglenia śrub – które spełniwszy swoją rolę, poddały się czasowi, nieubłaganym prawom fizyki i sokom trawiennym, tracąc nieco ze swej pierwotnej zadziorności i graniastości. Ale ponieważ w tym momencie nie możemy zaglądnąć w głąb Klachy, musimy założyć, że różnica jest ostateczna i doskonała: Mecyzor jest obły, Klacha kanciasta.
Mecyzor jest świetnym skoczkiem. Żeby uchronić się od subiektywnej – nieprawdziwej w swej istocie – oceny, zaznaczamy, że wniosek ten wyciągnęliśmy na podstawie przedstawionych przez Mecyzora dyplomów, pucharów i medali. Dostarczył dość materiału dowodowego, abyśmy mogli uczciwie ów fakt stwierdzić. Nie wiemy jednak, jak skoczna jest Klacha, gdyż stanowczo odmówiła współpracy. Obśmiała skakankę, trampolinę i tyczkę. Potem zacisnęła usta i patrzyła w okno.
Mecyzor pomyślnie przeszedł testy na inteligencję. IQ powyżej normy. Klacha odwróciła kartkę z pytaniami i narysowała dom. Bez okien i drzwi. Z komina wszak unosił się dym.
Mecyzor podczas przerwy obiadowej zjadł wszystko, co mu podaliśmy. Po posiłku złożył nóż i widelec razem, układając je na godzinę dziesiątą. Wytarł usta serwetką, wstał od stołu. Przeszedł do pokoju zadań, usiadł przy biurku zgłaszając gotowość do dalszych badań. Klacha zjadła wszystko, co jej podaliśmy. Jadła rękami. Kilka fasolek wsunęła do oka. Ze szpinaku najpierw zbudowała zamek, potem zjadała go baszta po baszcie. Sos z pieczeni wtarła we włosy. Po posiłku wstała i przeciągnęła się. Podeszła do okna i tak tam pozostała – nieruchoma – dopóki jej nie poprosiliśmy do pokoju zadań.
Mecyzor niezwykle twórczo wykorzystał konewkę, którą mu podsunęliśmy. Po tradycyjnym jej zastosowaniu – podlaniu kwiatów, za pomocą palnika, noża i kleszczy przetransformował ją w wazon. Włożył do niego podlane wcześniej kwiaty. Posprzątał po sobie i usiadł przy biurku. Klacha wypiła wodę z konewki, po czym nasikała do środka.
Mecyzor nie ma specjalnie rozwiniętego słuchu ani głosu. Potrafi jednak cicho zanucić przesłuchaną wcześniej melodię. Jedyne, co możemy w tej materii stwierdzić odnośnie Klachy, to fakt, że jej śmiech przypomina dzwonienie drobnych dzwoneczków. Nagraliśmy ją i nagranie przepuściliśmy przez maszyny. Komputer jednoznacznie określił rozpoznane dźwięki jako pochodzenia instrumentalnego, idiofonicznego. Niejako zaskoczyła nas Klacha, wypierdując zasłyszaną melodię.
Mecyzor ma niezwykle ciekawy skład płynów wewnętrznych. Olej silnikowy doskonale uzupełnia się z kryształkami cukru i promilami alkoholu. Przeprowadziliśmy serię badań, polegających na podawaniu pokrewnych substancji w różnych stężeniach. Zarówno podwyższone dawki węglowodanów i tłuszczów wywołały spodziewane rezultaty. Jedynie alkohol przesączał się przez powłoki zewnętrzne, powodując silne pocenie się Mecyzora. U Klachy nie mogliśmy namierzyć żył. Na alkohol, olej i cukier nie zareagowała.
Mecyzor potrafi zastrugać ołówek, rozbić szybę, złowić krewetkę, siedzieć spokojnie przez dłuższy czas. Klacha potrafi zastrugać ołówek używając do tego zębów, rozbić akwarium cienkim śmiechem i wybrać spośród żwiru, mułu, splątanych roślin wszystko co się rusza. Siedzieć spokojnie nie potrafi. Potrafi za to stać nieruchomo patrząc w okno.
Mecyzor w piątym tygodniu doświadczeń i badań zaczął przejawiać zainteresowanie naszym światem. Nauczył się mówić i oglądać telewizję. Potrafi już obsłużyć prostsze programy komputerowe, w czasie wolnym grywa w RPG on-line. Wyszukuje interesujące go piosenki na YouTube – wykazując przy tym dobrze rokujący gust. Zawsze są to niszowe, etniczne, często zapomniane utwory. Klacha coraz chętniej rysuje. Wieczorami ogląda telewizor. Najbardziej interesuje ją obudowa i wystające z tyłu kable. Podejrzewamy, że pociąga ją jego kanciastość, a przewody postrzega jako obce ciało. Pociąga lekko za nie, a potem się śmieje. Zwykle pęka wówczas ekran. Mamy uzasadnione podejrzenia, że Klacha to kryształ.
Wnioski końcowe: Mecyzor jest nieciekawy. Jutro wypuszczamy go na wolność. Klacha pozostaje w laboratorium do ukończenia badań. Chcemy wiedzieć co ma w środku.
II
Jeżeli o Mecyzorze można powiedzieć, że jest szczelny i zamknięty, to patrząc na Klachę natychmiast zauważa się jej bezszczelność i otwarcie, które niezmiennie Mecyzora irytuje. Otwarcie Klachy jest zupełne i doskonałe – na tyle, że mieści się w nim zarówno zamknięty Mecyzor jak i jego irytacja. Może dlatego Mecyzora tak owe otwarcie denerwuje – gdyż znalazłszy się w jego środku zupełnie się gubi. Jego irytacja natomiast obiwszy się od wewnętrznych ścian Klachy zwykle gdzieś ulatuje: w końcu jej otwarcie jest całkowite, toteż z taką samą łatwością można do niej wpaść jak wypaść.
Klacha jest także szorstka. Zanim Mecyzor zmierzy się z jej otwartością, musi otrzeć się o kolce, które – o dziwo – są wystawione do wewnątrz. Kolce są maleńkie i tak naprawdę niegroźne, gdyż ich czubki zostały ścięte już na samym początku, ale Mecyzor, który jest gładki, z zasady potępia wszystko co owej gładkości się przeciwstawia. Poza tym – i to bodaj największy grzech Klachy – Klachę WIDAĆ. Kiedy siedzi bezszczelnie otwarta i szorstka, Mecyzor po prostu dostaje szału. Już dawno postawił ultimatum: albo ona albo ja. Przy czym Mecyzora trudno zauważyć zarówno kiedy jest, jak i kiedy go nie ma. Jest mistrzem kamuflażu, wtapia się z łatwością w otoczenie i jest z tego powodu naprawdę dumny. Toteż mimo, że groźbę spełnił i właściwie nie istnieje kiedy istnieje Klacha (albo siedzi zagubiony w jej wnętrzu, co w sumie wychodzi na jedno), nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Po prostu nie bardzo widać różnicę. Często ludzie w ogóle nie zauważają, że Mecyzora nie ma. Szczęście, że Mecyzor o tym nie wie. Zresztą – nie mógłby wiedzieć: kiedy jest, jest szczelnie zamknięty i jest to jedyne, co go wówczas interesuje, a kiedy go nie ma, siłą rzeczy niektóre informacje go omijają.
Kolejną różnicą jest fakt, że Mecyzor zdradza tendencje do oblepiania i opinania. Mogłoby się wydawać to niezdrowe, ale w rzeczywistości Mecyzor nie ma zdrożnych myśli. Było to już mówione – i zostanie powtórzone raz jeszcze – kiedy Mecyzor jest, jest tak zamknięty, że nic innego nie ma do niego dostępu. Sprośne myśli także. Przypuszcza się, że takie myśli, które – przynajmniej przelotnie – przesiadują wewnątrz Klachy, zaznajamiają się z Mecyzorem w ów czas, kiedy on tam wpada. Niestety nie wiadomo, czy Mecyzor się z nimi zaznajamia również. Tak naprawdę od zawsze badaczy, a także całe pokolenia filozofów intrygowała zagadka: co dzieje się z Mecyzorem kiedy dostaje się do wnętrza Klachy? Sama zawartość Klachy jest do łatwa do przewidzenia: znajduje się w niej wszystko, co wykazuje tendencje do wpadania. I wypadania. Na przykład: włosy. Uczeni są pewni, że wypadające włosy wpadają do Klachy. Co się z nimi dalej dzieje, nie jest tak interesujące jak kwestia: co z nimi robi Mecyzor, kiedy się na nie nadzieje, przebywając w środku Klachy? W końcu: włosy są gładkie. (W tym miejscu naukowa dyskusja nabiera rumieńców: podnoszą się głosy, że przecież często włosy są szorstkie, łamliwe i mają rozdwojone końcówki, wykazując tym samym cechy irytujące Mecyzora). A wszystko co gładkie powinno Mecyzora cieszyć i pociągać.
I tak, jak Mecyzor opina, tak Klacha unika wszelkiego kontaktu. Ze względu wszakże na jej stałą otwartość i znaną tendencję rzeczy do wpadania, Klacha zmuszona jest niejako do zaznajamiania się ze światem – a przynajmniej z jego mobilnymi elementami. Proces poznawczy przebiega tutaj dynamicznie i od wewnątrz: albo nie ma się z nią w ogóle kontaktu, albo jest się w całości w jej wnętrzu. Chciałoby się rzec: totalnie i bezkrytycznie.
Co ciekawe ludzie, którzy doświadczyli bezpośredniej relacji z Klachą, bardzo szybko z niej rezygnowali (czy też – co zdarzało się i zdarza niektórym – wypadali). Przy czym często (tak często, że niemal zawsze) nie zdawali sobie sprawy z nawiązania owej więzi. Naukowcy zastanawiają się: czy to na skutek niesamowitych doznań następuje automatycznie proces wyparcia, czy też doznań szczególnych nie ma, więc nie ma też na co zwrócić uwagi. Oficjalnie przyjmuje się wersję pierwszą, gdyż w przeciwnym razie Mecyzor nie miałby powodu do irytacji i ostentacyjnego znikania podczas pojawiania się Klachy. I tu wracamy do problemu, na którym niejeden badacz zjadł własne zęby: Mecyzor obwieszczając światu ultimatum odnośnie swojego nieistnienia równoległego do istnienia Klachy, stworzył zasadę, która wplatając się w fundamentalne prawa fizyki delikatnie, lecz ostatecznie zmieniła oblicze naszego świata. Wzajemne relacje tych dwojga stały się osnową, na której lękliwie oparł się wszechświat. Najbardziej drażni jednak to, że po obwieszczeniu im tych rewelacji, Mecyzor pozostał na nie szczelnie zamknięty, a do Klachy co prawda informacja wpadła, ale zaraz wypadła, korzystając z klachowej bezszczelności.
III
Kiedy pochyliłeś się nad Klachą, Klacha pochyliła się nad Tobą. Zdezorientowało Cię to, podczas gdy Klacha zdawała się być zaintrygowana. Patrzyliście na siebie w milczeniu. Gdyby nie fakt, że rano widziałeś swoją twarz w lustrze, zastanawiałbyś się teraz, czy ów pyszczek zakończony krótkim dziobem nie należy przypadkiem do Ciebie. Ale widziałeś się przecież dzisiaj podczas golenia, więc wiesz na pewno, że to nie Ty. To Klacha. Ponieważ jednak Wasze ruchy są idealnie zsynchronizowane, a Klacha wykazuje spore zainteresowanie, nie masz pewności czy ona także o tym wie. Wątpliwe jest przecież, by Klacha widziała kiedyś swoje odbicie. Pomijając fakt, że żywot lusterka byłby bardzo krótki, skąd w tej dziczy znaleźć lustro? – zastanawiasz się, a tymczasem Klacha zaczyna rytmicznie podrygiwać, machając przy tym łapkami. W tym samym momencie zaczynasz robić to samo. Podskakując przyglądasz się jej i zauważasz, że jest mniej wyrazista. Zawsze była, ale Ty dopiero teraz zwracasz na to uwagę: mniej wyrazista niż cokolwiek. Po prostu – bledsza jakaś. Wypłowiała. Im dłużej jej się przyglądasz, tym bardziej rozmywa się jej obraz. Trudno już powiedzieć gdzie zaczyna się głowa, a gdzie sukienka. Mrugasz i Klacha staje się plamą, zbyt niewyraźną, żeby rozróżnić szczegóły. Odwracasz wzrok i hopsająca Klacha znowu jest – tam gdzie była przez cały czas.
Wciąż podskakując zaczynasz rozumieć, że bladość Klachy ma jakiś związek z jej ulotnością – gdy wyciągnąłeś rękę, by dotknąć łapki Klachy, okazało się, że Wasz uścisk to dotyk strzępu szat. Klacha uśmiechnęła się, więc i Ty się uśmiechnąłeś. Naraz wydało Ci się to tak komiczne, że roześmiałeś się głośno… Po czym zorientowałeś się, że dźwięk dobywa się z Klachy. Jednocześnie dotknęliście otwartych ust – Ty ze zdziwieniem, ona jakby zawstydzeniem.
Skaczesz, patrzysz i wydaje Ci się, że Klacha nie jest rzeczywista. Nie może być. Jej istnienie zaprzecza wszystkiemu co znasz i wierzysz. Jednakże Klacha nieznośnie JEST. Obskakuje Cię ze wszystkich stron, zmuszając Cię do tego samego. W związku z tym, ciągle patrzycie sobie w oczy, choć ciekawość żeby zobaczyć jak to drugie wygląda z tyłu, udziela się i Tobie. Teraz okręcacie się wokół własnej osi, ale i to nic nie daje – wszystko robicie równocześnie, więc kiedy Klacha ustawia się zadkiem do Ciebie, Ty w tym samym momencie znajdujesz tyłem do niej.
Choć podskakiwanie nadal wydaje Ci się zabawne, nagle zaczynasz się zastanawiać czemu ma to służyć. I w tej chwili Klacha staje nieruchomo. Łapiesz oddech nie przyglądając się jej zbyt nachalnie. W końcu nie chcesz żeby znowu się rozpłynęła. Niby jej istnienie Cię wyprowadza z równowagi, ale zarazem dawno nie czułeś się tak zdrowo. Dobrze Ci zrobi trochę ruchu. Przenosisz spojrzenie na swoje brzuszysko i naraz słyszysz huk. Podrywasz głowę i stwierdzasz, że nie ma Klachy. Wybuchła, a teraz opada na ziemię w postaci tysiąca iskier. Pochylasz się nad nią. A ona pochyla się nad Tobą. Dezorientuje Cię to, podczas gdy Klachę zdaje się to intrygować. Patrzysz w milczeniu na jej kosmatą buzię, zakończoną ruchliwym noskiem i cieszysz się, że rano ogoliłeś twarz. Dzięki temu jesteś pewny, że ta buzia nie należy do Ciebie.
Zaczynasz podskakiwać razem z Klachą i wyciągasz rękę by dotknąć jej łapki. Przez chwilę podskoki zmieniają się we wspólne falowanie, ale ostatecznie Wasz dotyk okazuje się muśnięciem strzępów szat.
I zrozumiałeś, że nie można tak naprawdę ani ujrzeć ani dotknąć Klachy,
Mecyzorze.
IV
Strażnik najpierw zauważył Mecyzora, który akurat szturmował miasto. Jego blond włosy powiewały na wietrze, ponieważ – nabrawszy wcześniej odpowiedniego rozpędu – biegł z pochyloną głową wprost na kamienny mur. Ciężkie buciory nabijane ćwiekami robiły wrażenie. Podobnie jak determinacja, która dosłownie wyciekała z Mecyzora, rozbryzgując się po drodze. Strażnik pomyślał, że jeśli Mecyzor nie przyspieszy, determinacja całkiem go opuści, zanim dotrze do celu. Mecyzor jakby słysząc jego myśli, przyspieszył i zaraz potem walnął głową w mur. Świat wstrzymał oddech. Na krótką chwilę wszystko ucichło i zszarzało. Tylko czupryna Mecyzora pozostała radośnie płowa na tle spękanego muru. Bo mur pękł. Czarne linie rozeszły się promieniście od miejsca uderzenia. Mecyzor wyjął głowę z dziury, otrząsnął się i podrapał po nosie. Świat odetchnął nabierając barw, czas podjął swój rytm, a hałas miejskiego życia ponownie zalał ulice.
Zaraz potem strażnik ujrzał Klachę, która tym razem zdecydowała się na desant powietrzny. Właśnie wylądowała na środku rynku, zwinęła żółty spadochron i wepchnęła go pod najbliższy stragan. Z poważną minką otrzepała spodnie w kolorze khaki, naciągnęła na uszy wojskową czapkę i wyciągnęła krótkofalówkę. Przez chwilę mówiła coś do niej pospiesznie. Strażnik rzucił okiem na Mecyzora, który także już trzymał ręce krótkofalówkę. Drugą ściągał buciory. Słuchał z roztargnieniem potoku słów dobywających się z małego głośnika, odpowiadając monosylabami i kiwając głową. Potem schował krótkofalówkę do kieszeni, buty związał sznurówkami, przerzucił je sobie przez ramię i poszedł w stronę otwartej na oścież miejskiej bramy. Wkrótce zniknął strażnikowi z oczu. Podobnie jak Klacha – kiedy strażnik odwrócił się, już jej nie było.
Szpachlując świeżą dziurę po mecyzorowej głowie, strażnik zastanawiał się nad różnicą między Mecyzorem, a Klachą. Pomijając oczywistą odmienność związaną z płcią, przejawianą inteligencją i sposobem ubierania się (Klacha nie nosi butów), to co mu się nasunęło to fakt, że Klacha niemal cała zawiera się w ZAWSZE, natomiast Mecyzor nie mieści się w NIGDY. I jakkolwiek w pierwszym momencie zabrzmiało to dziwnie i niezrozumiale, strażnik wiedział, że tak właśnie jest. Na przykład – Mecyzor nigdy nie zdobył miasta. A jednak w dziurze, którą wyrąbał podczas ostatniego ataku, mieściła się cała jego głowa. Co w praktyce oznacza, że podczas, kiedy reszta Mecyzora pozostawała poza murami miasta, jego nos właściwie znajdował się wewnątrz. Tak więc pojęcie NIGDY nie obejmuje Mecyzora w całości. Podobnie ma się rzecz z Klachą. Tylko odwrotnie.
Ponownie zobaczył ich kilka dni później, kiedy przemykali się chyłkiem pod ścianą jego domu. Znaczy: usiłowali przemykać, ale efekt psuły Mecyzorowe racice, stukające o bruk i gniewne uwagi Klachy. Strażnik zdziwił się, czemu Mecyzor nie włożył butów, ale uprzytomnił sobie, że podkute ćwiekami nie spisałyby się lepiej. Poruszony nieszczęśliwym wyrazem pyska besztanego Mecyzora, strażnik ściągnął z nóg kapcie i podał mu je. Mecyzor i Klacha utkwili w nim dzikie spojrzenia, po czym Klacha obrażona odwróciła się i odeszła, pociągając za sobą Mecyzora. Strażnik patrzył chwilę za nimi. Miał już wracać do siebie, kiedy usłyszał nerwowy tętent racic. Mecyzor w szalonym kłusie wpadł zza rogu, dopadł zaskoczonego strażnika, wyrwał mu z dłoni kapcie, po czym z tryumfalnym piskiem zawrócił i zniknął w mroku uliczki. Strażnik uśmiechnął się nieznacznie. To były bardzo dobre kapcie: filcowe, na grubej, gumowej podeszwie.
I znowu: można by powiedzieć, że od tamtej pory strażnik nigdy już nie usłyszał mecyzorowych kroków. A jednak – w nocnej ciszy, nieraz wybudzało go ciężkie człapanie obutych w ciepłe laczki racic i niecierpliwe uwagi strofującej Klachy, którą było słychać niemal ZAWSZE.
V
Porównanie Mecyzora i Klachy jest kłopotliwe, jeśli weźmiecie pod uwagę, że Mecyzora można zobaczyć tylko WCZORAJ, a Klachę wyłącznie JUTRO. I nawet jeśli w pamięci macie wczorajszy wizerunek Mecyzora, nie możecie mieć pewności, że dzisiaj jest on aktualny. Mecyzor mógł wszak zmienić od wczoraj fryzurę, majtki i nieco urosnąć. Co do Klachy sytuacja wygląda podobnie, szczególnie jeśli założycie, że czas biegnie od tyłu do przodu. Klacha jutrzejsza to nie to samo co Klacha dzisiejsza. Choć tutaj różnica bardziej dotyczy Klachowych poglądów i wizji świata. Tak czy siak: porównanie tych dwojga to prawdziwa sztuka, wymagająca od swych adeptów elastyczności umysłu, wyobraźni i poczucia humoru.
Pojawił się pomysł, by zarówno Mecyzora jak i Klachę wrzucić do Czarnej Dziury. Teoretycznie miałoby to ułatwić sprawę: po pierwsze z Czarnej Dziury nic nie może się wydostać. To by oznaczało, że tych dwoje będzie przebywało razem na tyle długo w jednym miejscu, żeby można było wreszcie przeprowadzić analizy. Po drugie panujące wewnątrz Czarnej Dziury ciśnienie w końcu sprasowałoby tych dwoje w jedność. Co rozwiązałoby problem raz na zawsze. A i Mecyzor i Klacha powinni się cieszyć z takiego wyjścia. Po cóż tkwić osobno, skoro można razem? Niestety kłopotliwy pozostaje sposób przekazania im tej idei: Mecyzorowi można to było powiedzieć wczoraj, ale wówczas nikt z Was o tym nie pomyślał. Klacha będzie dostępna dopiero jutro…
Kiedy wczoraj rozmawialiście z Mecyzorem, prosił, żeby przekazać Klasze, że tęskni za nią okrutnie. To już kolejne wyznanie Mecyzora. Oczywiście – Waszym obowiązkiem jest rzetelne powtarzanie jego słów. To niezwykle ważne: by w formie pisemnej doręczyć Klasze wszystko, co powiedział. Jest to istotne z kilku powodów: pomijając niezwykle korzystną okazję do porównania ich wypowiedzi i obserwacji reakcji Klachy – pomijając to wszystko – musicie pamiętać, że im bardziej będą pragnęli się zobaczyć, tym bardziej będą się przesuwać w stronę TERAZ. A im bliżej siebie staną, tym łatwiej Wam będzie ich porównać. Tak więc romans ma trwać, a Wy jesteście jego posłańcami.
Wiem, że niektórym z Was wydaje się, że Mecyzor utkwił w przeszłości, a Klacha stała się więźniem przyszłości. Otóż nic bardziej błędnego. Wy, którzy wchodzicie dopiero na drogę poznania, musicie zdawać sobie sprawę z jednego: tak jak nie ma wczoraj bez Mecyzora, tak Klacha nie istnieje bez jutra. I Mecyzor i Klacha stanowią nieodłączną część czasu – ba! Kiedyś powiecie: są owego czasu esencją.
Mówicie: oni muszą być nieszczęśliwi. Doprawdy? Mecyzor wie, że wczoraj to wczoraj. Wie także, że najważniejsze wydarzy się dziś. Klacha, dla której czas biegnie odwrotnie, nie skupia się na tym, co będzie jutro. Patrzy na TERAZ i czeka na Mecyzora. Oboje nie skupiają się więc na sobie, tylko na chwili teraźniejszej. Ich nadzieja na spotkanie, ich oczekiwanie na uściśnięcie łapek jest tym, co Wam pozwala trwać. Teraz. A że teraz jest TERAZ, więc Mecyzor i Klacha wpadają sobie w objęcia i całują po uszach. (Nie pytajcie czemu po uszach. Naprawdę nie wiem). To się dzieje teraz, ale ponieważ Mecyzor był tutaj wczoraj, a Klacha będzie jutro, sprawa doprawdy się komplikuje. Ci z Was, którzy w tym momencie czują, że są bliscy szaleństwa – proszę – niech opuszczą salę. Praca i rozważania nad Mecyzorem i Klachą wymagają zaangażowania ludzi o mocnych nerwach i sporych pokładach dystansu do świata. (A propos – prof. Żak prosił przekazać, że od wczoraj jego laboratorium dysponuje implantami włókien neuronalnych ze stali nierdzewnej, a dyżurny – że zostało jeszcze trochę dystansu w magazynku. Z tego co mi wiadomo – sześć metrów).
Zastanawiacie się, czy fakt, że Mecyzor był wczoraj, a Klacha będzie jutro nie oznacza, że Mecyzora już nie ma, a Klacha dopiero się stanie. Nie! Nie! I jeszcze raz: nie! Takie założenie niesie ze sobą katastrofalne skutki: wynikałoby z niego bowiem, że nie istnieje wczoraj i jutro. A w takim razie, spotkanie nieistniejącego Mecyzora i Klachy staje się niemożliwością i w konsekwencji neguje byt teraźniejszości. Co oznaczałoby w praktyce, że nie ma ani Was, ani mnie. A przecież wiecie, że jesteście – choćby stąd, że trzymacie w rękach listy Mecyzora. Można śmiało powiedzieć, że miłość Mecyzora do Klachy, warunkuje Wasze TU i TERAZ. Ich pragnienie, by być razem stwarza Waszą rzeczywistość: chciałoby się rzec: sekunda po sekundzie, ale przecież Wiecie, że jedyne co jest, to ta chwila, ponieważ każda sekunda albo już była i należy do Mecyzora, albo będzie i należy do Klachy. A ponieważ nie ma nic więcej, ta chwila to moment skończonej doskonałości. Co wydaje się dość zabawne jeśli weźmiecie pod uwagę wygląd Mecyzora i poglądy Klachy.
VI
Klacha siedziała przed ogniem, z długim pogrzebaczem w ręku. Od czasu do czasu wsadzała go między polana, wykonując parę gwałtownych ruchów. Iskry unosiły się wraz z dymem.
Mecyzor stał nieopodal – na tyle blisko, by czerwona łuna oświetlała jego twarz, równocześnie na tyle daleko, że Klacha nie mogła go sięgnąć pogrzebaczem, nawet gdyby chciała. Nie chciała, ale dobrze mieć taką alternatywę pod ręką, prawda? W związku z tym, Klacha nie była zadowolona, już na „dzień dobry”. Ponieważ „pokerowa twarz” była dla niej zupełnie obcym pojęciem, niezadowolenie przesiąkało przez nią, tak samo, jak dym przesiąkał w tym momencie ubranie Mecyzora. Z tym, że Klachowy foch przesiąkał w odwrotnym kierunku.
Klacha wiedziała natomiast, czym jest demonstracja: było to coś, w czym była naprawdę dobra. Nastrój robił się więc coraz cięższy. Mecyzor, który wcześniej walczył z drapiącym dymem, teraz podjął nierówną walkę z zagęszczającą się atmosferą. Oczywiście, nie miał najmniejszych szans. Nadęta Klacha skutecznie wypełniała niemal całą izbę. Po chwili wypełniła ją całą. Mecyzorowi nie pozostało nic innego, jak skurczyć się i poddać Klachowym fumom. Spuścił głowę, a potem schował ją w ramionach. Nie było go mniej widać, ale Klachę najwyraźniej to zadowoliło, bo poruszywszy jeszcze parę razy pogrzebaczem, spytała:
- Z czym przychodzi?
Mecyzor podskoczyłby na dźwięk jej głosu, gdyby nie przygniatała go atmosfera i gdyby nie był zajęty oganianiem się od dymu, który w międzyczasie przestał drapać, a zaczął gryźć – głównie po oczach, ale teraz i gardle. Mecyzor musiał przełknąć parę razy ślinę, by móc odpowiedzieć:
- Czy będzie padał deszcz?
Wydawało się, że to wszystko, co miał do powiedzenia, jednak zaraz dorzucił:
- Jeśli można wiedzieć… Jeśli można zapytać… Jeś... – mówił coraz ciszej, aż w końcu zamilkł: Klacha bowiem odwróciła wzrok od żaru i wpatrywała się w niego intensywnie. Jeśli Mecyzor wcześniej myślał, że jest ciężko, to teraz szybko zweryfikował ową myśl. Być może wcześniej nie było LEKKO. Być może wcześniej nie było łatwo. Ale teraz – pod niesamowitym spojrzeniem Klachy, w której oczach jeszcze płonął ogień – teraz czuł, że się rozpada na maleńkie kawałeczki. Klacha musiała to zauważyć, bowiem ponownie zapatrzyła się w płomienie. (W końcu – szkoda brudzić czystą podłogę… A przynajmniej czysto wymiecioną…. No – w każdym bądź razie, nie było na niej resztek Mecyzora i Klacha chciała, by tak pozostało). Po ostentacyjnie długiej chwili, leniwym ruchem, wrzuciła do ognia garść zielska. Mecyzor był bez szans. Gwałtownie łapiąc oddech zastanawiał się, co jest gorsze: Klacha czy gęsty, cuchnący dym. Jedno i drugie bowiem było równie paskudne i powodowało zawroty głowy. Odwrócił się i po omacku zaczął szukać wyjścia. Siwa mgła owijająca się szczelnie wokół niego, nie robiła mu różnicy: w chacie panował tak głęboki mrok, że jaśniej było pod zaciśniętymi powiekami. Kiedy w końcu wypadł z chałupy, był ledwo żywy. Oparty o krzywe drzwi, które dokładnie za sobą zamknął, Mecyzor próbował się uspokoić. Drgnął jednak, słysząc dochodzący z wnętrza, głos Klachy:
- Oczywiście, że deszcz spadnie!
Mecyzor uśmiechnął się przez łzy. Wytarł rękawem nos i pot z czoła, po czym ruszył pospiesznie do domu. Był już zbyt daleko, by dosłyszeć:
- … W końcu. W końcu kiedyś spadnie…
Natomiast doleciał go skrzekliwy śmiech, który niósł się po okolicy jeszcze długo po tym, jak przerażony Mecyzor dzikim pędem zbiegł ze wzgórza.
VII
Naprawdę nie chciał tu być. Gdybyż tylko miał jakąś alternatywę: gdybyż mógł zapytać kogoś innego… Ale nie mógł. Pomijając fakt, że w okolicy nikt nie zajmował się przepowiadaniem przyszłości, Klacha nigdy by mu nie wybaczyła, gdyby nie przyszedł z tym do niej. A wkurzona Klacha, to rzecz straszna. Dużo straszniejsza, niż przyjście tutaj, więc Mecyzor stał teraz w progu, czekając cierpliwie, aż zostanie dostrzeżony i tym samym zaproszony do środka. Cisza przeciągała się, ale Mecyzor doskonale znał tę procedurę. Zawsze było tak samo: niezwykle zajęta Klacha zauważy jego przerażoną postać, akurat w momencie, kiedy strach z nudów, zacznie się z Mecyzora ulatniać. Wtedy Klacha chrząknie i mruknie: „wejdzie!” – tak cicho, że prawie niesłyszalnie. Mecyzor zastanawiał się, czy to test na poziom uważności i skupienia. Wolał nie wiedzieć, co by się stało, gdyby nie jej usłyszał i nadal stał tam gdzie stoi. Ciary przeszły mu po plecach. Uch. Potem zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest tak, że Klacha cały czas do niego mówi – coraz głośniej – a on ją słyszy dopiero wtedy, kiedy Klachowy głos przekroczy próg słyszalności. Ta myśl nawet mu się spodobała: najpierw Klacha musi przekroczyć JEGO próg, żeby on mógł przekroczyć jej. Uśmiechnął się pod wąsem. Zaraz jednak spoważniał. Jeśli Klacha cały czas mówi, to Bóg jeden wie co. Może przecież mówić WSZYSTKO. Ciary ponownie przeleciały po Mecyzorze. Spojrzał nieśmiało w jej stronę. Czesała włosy siedząc przy stole. W chacie zawsze panował co najmniej półmrok, ale Mecyzorowi wydawało się, że usta Klacha ma zamknięte. Nuciła coś gardłowo i fałszywie, ale usta pozostawały zamknięte. Zaciśnięte wręcz. W końcu Klacha odłożyła grzebień i wezwała Mecyzora. Sama jednak nadal siedziała przy stole, co trochę go zdezorientowało. Nie będzie ognia i dymu? Okularki pływackie i maskę tlenową ściągnął dopiero, gdy Klacha ruchem ręki kazała mu usiąść na krześle, naprzeciw siebie.
- Z czym przychodzi? – Zapytała.
Mecyzor jakoś nie mógł się przyzwyczaić do jej głosu. Słysząc ją, reagował dość nerwowo, co w sytuacji ogólnie nieznośnej, dolewało tylko oliwy.
- Czy Jarosław Kaczyński zostanie prezydentem? – Wyszeptał.
- Nie!
Jej odpowiedź była chyba gorsza niż przedłużająca się cisza i udawane czary. Gdybyż przynajmniej rzuciła okiem w szklaną kulę. Gdybyż choć rozłożyła karty… Cokolwiek. Mecyzor był bliski płaczu. Skulił się, czując na sobie jej badawcze spojrzenie. Klacha zamknęła na chwilę oczy, po czym westchnęła ciężko.
Wstała od stołu i podeszła do tlącego się ledwie żaru. Szybkim ruchem wrzuciła doń garść ziół. Dym błyskawicznie owinął się wokół Mecyzora, który krztusząc się i łykając łzy, zatoczył się w stronę drzwi. Kiedy wyszedł na zewnątrz, odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Stał chwilę nasłuchując.
- NIE! – Krzyk Klachy poderwał go z miejsca. Mecyzor ruszył pędem, zbiegając ze wzgórza znajomą ścieżką.
Gniewne wrzaski Klachy goniły go niemal do samego domu.
*opowiadanie napisane latem 2010 r.
EPILOG
(Biografia Mecyzora – wersja skrócona)
Zwykle biografia zaczyna się nieśmiertelnymi słowami: urodził się. Widocznie fakt, że ktoś był i żył, a żyjąc tworzył to za mało, by uwiarygodnić jego istnienie. Z zakończeniem natomiast jest już inaczej. Mamy tu do czynienia z pewną dowolnością. Po szczegółowym wyliczeniu ważnych dokonań delikwenta albo kwituje się całość: umarł, albo zaznacza się jak wybitną był postacią.
Cóż. Biografia Mecyzora nie może zacząć się tradycyjnie. Pewnie dlatego, że Mecyzor był, potem zaistniał i teraz JEST. Także dlatego, że żadne cyfry (takie jak data urodzenia na przykład) nie są w stanie zamknąć, określić bytu Mecyzora. (Właśnie dlatego każdy przejaw życia Mecyzora tak denerwuje i niepokoi ludzi kochających logikę: przypuszcza się, że ich umysły są tak przepełnione racjonalizmem, że nie ma w nich miejsca na Mecyzora, Klachę i ich wzajemne relacje).
W związku z powyższym, jedyny sensowny wstęp jaki przychodzi mi do głowy, brzmiałby: ”Kiedy spotkałam pierwszy raz Mecyzora, bardzo się zdziwiłam. Pewnie dlatego, że zupełnie nie przypominał Klachy. Szybko jednak naszła mnie refleksja: czemu miałby przypominać Klachę, skoro Klacha to Klacha, a Mecyzor to Mecyzor…?”.
Ale ponieważ to historia ogólnie znana, a biografia ta, to wersja skrócona, od razu przejdę do sedna: tym, co zdeterminowało ostatecznie losy Mecyzora był moment, w którym poznał Klachę. Według podań ich pierwszemu spotkaniu towarzyszył błysk białego światła. Dzisiaj powiemy: iluminacja. To właśnie wówczas powstał świat: świat różnic i jedności. Świat, posiadający drugie i dziesiąte dno. Świat niedomówień i niejasności. Świat, który można próbować ogarnąć obrazem, uczuciem, wyobraźnią. Powiedziałam: który można próbować ogarnąć. Można próbować. Ale po co? Naszym zadaniem jest wskazywać kierunek, a nie tłumaczyć zasady działania rzeczywistości. Naszym zadaniem jest pozwalać ludziom czuć, a nie rozumieć. Dlaczego ta różnica jest tak ważna? Ponieważ żyjemy w czasach, w których walka o ludzkie dusze jest wyjątkowo zażarta, a konkurencja nie przebiera w środkach. W czasach, w których płaska i przewidywalna rzeczywistość oblepia szczelnie każdego, kto na to pozwoli.
A, że ludzie w większości śpią, więc oblepia bezradną i niczego nieświadomą większość.
Pierwsze spotkanie Mecyzora i Klachy – tak brzemienne w skutkach – było więc naturalną odpowiedzią Wszechrzeczy na owe zakłócenie równowagi.
Ponieważ – jak już wiemy – czas nie istnieje, a przynajmniej nie w uznanej ogólnie formie, świat Mecyzora i Klachy zaistniał i jest – a równocześnie był niemal zawsze.
Co warunkuje istnienie Mecyzora? Podobnie jak Klachy – wiara, płynąca z naszego wnętrza. A ponieważ jest ona gorąca i rozpaczliwa jest równocześnie wystarczająca, by stać się niezachwianą pewnością, na której można zbudować nie tylko Mecyzora, ale całe nieskończoności. I w związku z tym Mecyzor jest równie złożony jak świat, który współtworzył, a omówienie jego wielowarstwowej postaci oraz prześledzenie zawiłej biografii przysparza niezliczonych problemów.
Oczywiście, tak jak znaczenie ma jakość naszej wiary, która przekłada się na jakość zaistniałego Mecyzora, tak i znaczenie ma to, w CO wierzymy – a co stanowi filary podtrzymujące wszystko w kupie. W tym miejscu pasuje więc wymienić Główne Prawdy Wiary, na których oparła się egzystencja Mecyzora i świata przez niego współtworzonego. Zatem:
- Otaczająca nas rzeczywistość nie jest jedyną prawdziwą.
- Świat jest złożony z wielu rzeczywistości, przenikających i oddziaływujących na siebie wzajemnie.
- Wszystko jest ze sobą powiązane, nie istnieje więc przypadek ani ślepy los.
- W pozornym chaosie następujących po sobie wydarzeń, ukryta jest wyższa mądrość.
- Wszystko ma znaczenie.
- Nic nie ma znaczenia.
- Im bardziej eteryczna warstwa świata, tym prawdziwsza.
- Im bliższa snu rzeczywistość, tym bliższa Mecyzorowi.
- Mecyzorowi potrzebne są chusteczki do nosa, w takim samym stopniu jak Klasze buty.
- Gdyby Klacha nosiła buty, wcisnęłaby pod czerwony obcas chłodne, logiczne rozumowanie.
Mimo, że Mecyzor jest współtwórcą absurdu dryfującego po oceanie wyobraźni, jednak pewne fakty dają się z niego wyłowić i poukładać w chronologiczną całość. Po pierwsze: Mecyzor (jak już wspomniałam) był, a następnie zaistniał. Po drugie: poznał Klachę, która zaistniała, a następnie będzie. Ich spotkanie zaowocowało stworzeniem nowego świata, w którym wszystko jest możliwe. Świat ten trwa TERAZ – i to jedyne, co istnieje naprawdę. Prawdziwe istnienie warunkuje stosunek tych dwojga do siebie. Ich specyficzne relacje, można opisywać w nieskończoność, ale nam wystarcza siedem ogólnie znanych historii, z których wyciągamy wnioski: Mecyzor i Klacha dzięki różnicom, które ich dzielą, dopełniają się jak sen i jawa. Będąc swoimi przeciwieństwami, stanowią nierozerwalną całość: tak jak zamknięty i otwarty zamek błyskawiczny. Przeszłość i przyszłość.
Można powiedzieć, że stanowiąc JEDNIĘ, Mecyzor i Klacha nie tyle stwarzają świat co sami są owym światem. I trwać on będzie tak długo, jak długo będziemy pełnić swoją misję – nieść między ludzi okruchy fantazji, chaosu i przekornej mądrości.
A teraz… Rozejrzyjcie się wokół. Jeśli dobrze się przypatrzycie, dojrzycie niewyraźne sylwetki Mecyzora i Klachy, przemykające cichaczem obok Was.