Menu
logo Szkoła dla psów na Wichrowym Skalisku

Szkoła dla psów na Wichrowym Skalisku

 

Album Rodzinny 3

Rozdział XI

 

Podróż

 

 

 

-  To absolutnie wykluczone! – krzyknęła praprababka. -  Idiotyczny pomysł! Ciekawe czyj? Pewnie twój?

-  Nie. – Mamcia przymrużyła oczy. -  Flo.

Izabellę zatchnęło.

Kłóciły się od dobrych dziesięciu minut. Mieszkańcy obozu rozsiedli się w pobliżu z mieczami, które gwałtownie wymagały ostrzenia i skórami, które koniecznie trzeba było natłuścić. Członkowie Rodziny otwarcie obserwowali zajście. Czarownica podpierając się pod boki patrzyła wyzywająco na praprababkę, która – z założonymi na piersiach rękami – starała się ignorować ostrzegawcze błyski rozchodzące się wzdłuż ciała szesnastolatki.

 

-  Flo jest w szoku. Kto jak kto, ale ty powinnaś zdawać sobie sprawę, że jedyne czego jej teraz potrzeba to cisza i spokój!

-  Cisza i spokój ją zabiją… Faktycznie jestem chyba jedyną osobą, która ma pojęcie co postawi dziewczynę na nogi – odparowała Mamcia, a stalowo-niebieskie skrzenie przybrało na sile.

-   Tak… Oczywiście… Wszystko-wiedząca wiedźmo… Tyle, że jak na razie to właśnie ty, nie kto inny ściągnął na małą całe to nieszczęście.

Uderzenie było celne. Mamcia jakby zmniejszyła się w sobie.

-  Co ty wiesz… Nic! Nic!

Paru wojowników poruszyło się niespokojnie. Po raz pierwszy widzieli wyprowadzoną z równowagi czarownicę. Lśnienie, które przed chwilą przygasło rozjarzyło się mocniej niż przedtem.

 

-  Przestań błyskać bo jeszcze chwila i zmienisz się w świetlika. Takiego wielkiego.

 

Mamcia odrzuciła do tyłu zaplecione w warkocz włosy. Opuściła dłonie szeroko rozczapierzając palce. Chwilę stała tak, mrucząc coś pod nosem. Potem raptownie uniosła ręce zataczając nimi szerokie kręgi. Izabella poczuła jak obejmuje ją niewidoczna powłoka. Zrobiła krok do tyłu, ale było za późno. Przeźroczysta bańka więziła ją i czarownicę.

-  Odrobina prywatności – burknęła Mamcia widząc niepewność malującą się na twarzy praprababki. Potem chwilę wahała się, jakby ważąc słowa.

-  Dawno temu także straciłam swoją połówkę – zaczęła oschle. -  Tata Rogera nie był ze mną związany Więzią – dodała, uprzedzając pytanie Izabelli. -  Śmierci ukochanego nie można przeżyć. Nikomu się to nie udało… Z wyjątkiem mnie. I nie spokój i cisza, o której tyle mówisz pomogła mi, ale zemsta. To jest siła, która napędza wiedźmę. A Flo jest wiedźmą bez dwóch zdań. Jeśli dziewczyna ma się pozbierać musi działać. I ona sama to czuje, bo inaczej nie przyszłaby do mnie z pomysłem, który tak ci się nie podoba.

-  Tata Rogera…

-  Był dobrym człowiekiem – ucięła szorstko Mamcia.

Izabella zamilkła na chwilę.

-  Ta podróż… To nie brzmi dobrze.

-  Nie ma brzmieć dobrze. Nawet jeśli oznacza początek końca, Flo musi ją odbyć. Inaczej nie zazna spokoju, o którym dla niej marzysz.

-  Nie wierzę…

-  Przerabiałyśmy to już – czarownica ponownie przerwała Izabelli. -  Twoja wiara czy jej brak, nie ma tu nic do rzeczy. Co wiesz o mocy? Nic. Zostaw sprawy wiedźm mnie, a sama zajmij się tym, co umiesz najlepiej… Wypiekaniem ciastek, na przykład.

Praprababka wysoko uniosła jedną brew.

-  Nie muszę znać się na magii żeby rozumieć, że droga na którą próbujesz wciągnąć Flo nie jest właściwa. Co da naszej dziewczynie zemsta? Zwróci jej Rogera?

-  Nie. Da jej powód, by co rano wstawać z łóżka. Nie szacuję czy powód jest dobry czy zły. Ważne, że skuteczny. Podsuniesz  lepszy?

Izabella nie odpowiedziała, gdyż zauważyła nadchodzącą od strony łąki Flo. Dziewczyna – jakby nigdy nic – przeszła przez bezbarwną zaporę i stanęła między sprzeczającymi się kobietami. Zaskoczona Mamcia zamrugała gwałtownie.

-  Wyruszam jutro rano – powiedziała spokojnie zwracając się do praprababki, która przyglądała się jej uważnie. Chwilę patrzyły sobie w oczy.

-  Wszystko będzie dobrze – dodała ściszając głos, a Izabella uśmiechnęła się.

-  Wiem, że tak, Dziecinko.

 

          Było jeszcze ciemno, kiedy ruszyli w kierunku przeklętej polany. Jedyny bagaż Flo stanowiła książka owinięta w wytrawioną skórę i bochen świeżego chleba niesiony przez wujka Mieczysława – nie przyjęła broni, którą ofiarował jej wódz ani magicznych mikstur, w które chciała zaopatrzyć ją Mamcia. Czarownica nie omieszkała powiedzieć, co o tym sądzi i teraz – idąc z tyłu – mamrotała do siebie słowa, których Flo wolałaby nie słyszeć. Tom, wychwyciwszy parę epitetów zapytał Mamcię czy gra sama ze sobą w skojarzenia i czy nie zagrałaby w takim razie z nim?

-  Wiesz z czym mi się kojarzy „głupia blondyna na kaczych łapach?”

Ale czarownica najwyraźniej nie chciała wiedzieć, bo spojrzawszy koso na Toma zamilkła i przyspieszyła kroku. Brat Tom jednakże nie odstępował  jej zasypując ciągiem skojarzeń, które – raz czy dwa – zaskoczyły Mamcię na tyle, że przystanęła. Za trzecim razem nie wytrzymała.

-  Dlaczego Pafnucy? – zapytała.

-  A dlaczego nie?

-  Bo to nie ma sensu. Co Pafnucy ma wspólnego z jeziorem?

-  Jej… Nie wiedziałem, że skojarzenia mają mieć sens… Myślałem, że polega to na połączeniu ze sobą wrażeń, wyobrażeń i innych zjawisk psychicznych w taki sposób, że pojawienie się w świadomości jednych z nich powoduje uświadomienie sobie innych…

Walenty parsknął, przechodząc obok. Mamcia syknęła mrużąc oczy, ale Tom wyglądał tak niewinnie, że mruknęła tylko coś niezrozumiale i ruszyła za oddalającymi się członkami Rodu.

Po chwili jednak nie wytrzymała:

-  A w ogóle – kim jest Pafnucy?

-  Nie mam pojęcia – odparł Tom wzruszając ramionami.

Śmiech idącej za nimi Izabelli długo niósł się po lesie.

 

Na miejsce przybyli – zgodnie z przewidywaniami – w południe. Wojownicy, do tej pory zamykający pochód teraz wyforsowali się naprzód. Na spotkanie wyszło im paru zwiadowców, którzy dzień i noc obserwowali polanę. Dowiedziawszy się o celu ich wędrówki, niedowierzająco patrzyli na dziewczynę, która tymczasem żegnała się z bliskimi. Całusom i dobrym radom nie było końca. A jako, że nikt nie wiedział gdzie dokładnie i po co właściwie idzie Flo rady rzucano szczodrze, najwyraźniej wychodząc z założenia, że im więcej tym lepiej. I tak, między „uważaj na siebie”, „ubieraj się ciepło”, znalazły się „nie pij za dużo” Toma i „pamiętaj, że plamy z jagód najlepiej schodzą po soku z cytryny” jednej z kuzynek. Walenty stał z boku. Nie przyłączył się do gremialnego pożegnania i ewidentnie nie zamierzał. Flo odłączyła się od reszty, podeszła do niego i przytuliła.

 

-  Muszę tam iść – protoplastę dobiegł stłumiony głos. -  Rozumiesz to, prawda?

Prapradziadek nie odpowiedział. Flo odsunęła się nieco i zaglądnęła mu w twarz. W tym samym momencie Spojrzeli na siebie, ale nie było w tym rywalizacji ani próby sił. To Spojrzenie było zupełnie inne. Walentemu zwilgotniały oczy. Przyciągnął do siebie dziewczynę i długo nie wypuszczał z objęć. Potem cmoknął ją w czubek głowy i rozluźniając uścisk pozwolił odejść.

 

Zatrzymani przez wojowników członkowie Rodu ze skraju polany patrzyli jak Flo podchodzi do portalu. Towarzyszący jej zwiadowca, pomógł odsunąć pokrywę. Po Prostu Flo usiadła na krawędzi „studni” opuszczając nogi do środka. Obejrzała się. Rodzina obserwowała ją w milczeniu. Tylko Tom machał jak opętany. Flo odwzajemniła jego uśmiech i wskoczyła do ziejącej wilgocią, czarnej dziury.

 

         

 

 

 

 

Rozdział XII

 

Rozpoznanie

 

          …Wskoczyła zamykając oczy przygotowana na wszystko tylko nie na natychmiastowy kontakt z ziemią. Oczekiwała długiego spadania, ześlizgiwania się… Tymczasem wszystko trwało nie dłużej niż jedno uderzenie serca. Gdyby nie impet z jakim skoczyła, pewnie by się nie przewróciła.

Spojrzała w górę. „W sumie mogłam się tego spodziewać” – pomyślała, patrząc na zamykający się w niebie otwór. Najwyraźniej nie było drogi powrotnej. „Nie tędy” – poprawiła się szybko.

Rozejrzała się otrzepując sukienkę. Świat wokół był… Dziwny. Niby stanowił odzwierciedlenie polany i otaczającego ją lasu, a jednak… Kiedy Flo schyliła się, by zerwać kwiat okazało się to niemożliwe. Obraz falował, przesuwał się, rozjeżdżał… „Halucynacja” – pomyślała. I po krótkim zastanowieniu stwierdziła, że nie chce wiedzieć co skrywa ta fatamorgana. Podniosła książkę, która wypadła jej podczas upadku i właśnie zbierała się do odejścia, gdy niebo ponownie rozwarło się wypluwając krzyczącą postać.

 

-  Wow!! – zawołał wstając brat Tom. Podniecony podbiegł do oniemiałej dziewczyny.

-  Wow! To się nazywa jazda! Jak powiem wodzowi, to oszaleje z zazdrości!

-  Co ty TU robisz? – zapytała ostrożnie Flo.

- No wiesz… Zapomniałaś chleba, ktoś musiał ci go przynieść, więc jak wszyscy zasnęli… - zaczął Tom, podając jej bochenek.

-  Nikt nie wie, że wskoczyłeś do studni?!

-  No coś ty… Teraz już pewnie wie… Przypuszczam, że wartownik się ocknął.

Dziewczyna milczała chwilę.

-  Obezwładniłeś wojownika?

-  Ej! Bez przesady… Poczęstowałem go tylko plackiem dziadzia Bronisława.

-  O bogowie… - jęknęła Flo.

-  Nie marudź. Nic mu nie będzie. Ci Leśni to prawdziwi twardziele. Widziałaś ich muskuły? Jak się dobrze przypatrzysz okazuje się, że właściwie cali są zbudowani z mięśni… 

-  Tom?

-  Tak Flo?

-  Jak to: „jak wszyscy zasnęli”? Ile czasu upłynęło od mojego skoku ?

-  Pół dnia i pewnie z pół nocy. Czemu pytasz? Dobrze się czujesz? Flo?

Ale dziewczyna nie odpowiedziała. Pocierała dłonią czoło, rozglądając się dookoła.

-  Tędy! – nagle wskazała kierunek i ruszyła przed siebie. Tom pobiegł za nią, równocześnie wsadzając chleb z powrotem do przewieszonej przez ramię torby.

-  Czemu tędy? – zapytał zrównując z nią krok.

-  Skoro ten świat jest kopią naszego, idąc tą ścieżką powinniśmy dojść do obozu Dzikich. Chcę się przekonać co tam jest.

-  Acha… A tak w ogóle, masz jakiś plan, prawda?

-  Plan?

-  Nikt nie przełazi do alternatywnej rzeczywistości bez powodu, no nie? Nikt o zdrowych zmysłach, a ty Flo wyglądasz na całkiem pozbieraną dziewczynę. To oznacza, że masz plan. Zgadza się?

-  Przykro mi, Tom. Albo nie jestem całkiem normalna albo twoja teoria ma parę słabych punktów. Nie mam żadnego planu, choć faktycznie nie jestem tu bez powodu. A poza tym… „Alternatywna rzeczywistość”? Co ty gadasz?

-  Nie wiesz? To rzeczywistość, w której historia potoczyła się innym torem niż w tej, którą uznajesz za swoją.

-  Wiem, co to znaczy. Nie rozumiem czemu sądzisz, że to tutaj – Flo zatoczyła ręką wokół – to rzeczywistość równoległa, a nie zupełnie inny świat?

-  Może dlatego, że na taki całkiem inny nie wygląda. Prawda?

-  Prawda. Ale to tylko ułuda. Nie daj się zwieść pozorom, Tom.

Szli chwilę w milczeniu.

-  Myślałem… No wiesz… Że chcesz się zobaczyć…

-  Źle myślałeś – głos Flo stał się nagle bezbarwny.

 

Dopiero w południe – kiedy zielonkawe słońce stanęło w zenicie – zorientowali się, że praktycznie nie posunęli się naprzód dalej niż kilkaset metrów. Niby mijali krzewy i drzewa, ale tak naprawdę już dawno utknęli parę minut drogi od polany, którą było widać nawet stąd – między przerzedzonymi sosnami. Zmęczeni, usiedli na środku traktu. Tom odkroił kromkę i podał zrezygnowanej Flo razem z bukłakiem wody.

-  O wszystkim pomyślałeś, co? Co tam jeszcze masz, w tej swojej torbie?

-  Tylko parę drobiazgów… Właściwie nie zaglądałem do niej od dawna… Zobaczmy… Guzik, długopis bez skuwki, dwa stare listy… Jej to rachunki za prąd… Czyli komornik mówił prawdę… Jej. A tu bielizna na zmianę, parę butelek z czymś… bulgoczącym, gęstym i… Ohyda. Śmierdzi to to, że uch. I co tam jeszcze… O proszę! Karty! Masz ochotę na partyjkę w tysiąca?

 

Flo roześmiała się mimowolnie. Widok brata Toma grzebiącego w płóciennej, brudnej torbie, jego beztroska paplanina i rosnący stos śmieci wydał się jej tak absurdalny na tle falującego, nierealnego otoczenia, że nie mogła się powstrzymać.

-  Cieszę się, że jesteś tu ze mną – powiedziała. -  No i nie podziękowałam ci jeszcze za chleb.

-  Żartujesz? Chleb to tylko pretekst. Tak naprawdę chciałem przeżyć przygodę życia. Myślisz, że będą tu potwory, wampiry, smoki, Czerwony Kapturek, jakieś… Gorgony?

Dziewczyna ledwie słuchała obserwując jak uszy Toma wystające spoza torby, do której wsadził niemal całą głowę, czerwienieją.

-  Myślę, że cokolwiek tu spotkamy dostarczy nam atrakcji, które zaspokoją twoje nawet najbardziej wyśrubowane potrzeby. – Wstała i nie czekając na Toma ruszyła z powrotem na polanę.

 

-  Wydaje mi się, że to jest jakaś forma zagadki – powiedziała, kiedy stanęli na obrzeżu łąki. W jej centrum także stała studnia, brakowało natomiast okalających ją głazów.

-  Nie ma sensu wchodzić w las, a więc rozwiązanie musi znajdować się przed nami.

-  To co? Znowu skaczemy?

-  Chyba tak.

-  Razem?

-  No pewnie. Głupio byłoby się teraz zgubić zwłaszcza, że to ty niesiesz wszystkie zapasy.  

Podeszli do cembrowiny i zajrzeli do środka.

-  Dziura jak dziura. Daj rękę – powiedział Tom sadowiąc się na krawędzi. -  Jak sądzisz? Ile razy jeszcze będziemy musieli to powtarzać?

-  Przekonajmy się… Na trzy?

Tom skinął głową.

- Raz… Dwa… I jazzzzdddddaaa!! – krzyknął i wskoczył w czeluść pociągając za sobą Flo.

 

-  To jednak nie był dobry pomysł… - stęknęła Flo, złażąc z Toma. -  Jesteś cały?

-  Chyba tak… Czekaj, sprawdzę... – w zalegających ciemnościach głos Toma zabrzmiał dziwnie głucho. -  Dwie ręce, trzy nogi… Głowa. Wygląda, że jest ok. A ty? Wszystko w porządku?

-  W przeciwieństwie do ciebie, miałam miękkie lądowanie. Cholera. Ciemno tu. Nie masz przypadkiem kawałka świeczki? …Trzy nogi? Acha. No tak. Bardzo śmieszne.

-  Może być latarka?

-  Byle działająca. Poświeć. Zobaczymy gdzie trafiliśmy.

 

Wąski promień kieszonkowej lampki kolejno odkrywał przed nimi: posadzkę z marmurowych płyt, wysokie, żebrowane sklepienie, ściany z gładko obciosanego granitu, pustą przestrzeń wokół i posąg nagiej kobiety stojący u wyjścia z komnaty. Światło musnęło rzeźbę, ale zaraz wróciło i zaczęło badać figurę rzucając nikły blask kolejno na kształtne piersi, płaski brzuch…

-  Tom…

Promień błyskawicznie  uniósł się, zatrzymując na nieruchomej twarzy.

Powoli podeszli bliżej.

-  Przypomina tę wiedźmę z polany – powiedziała niepewnie Flo.  -  Tylko wydaje się być starsza...  I brakuje jej włosów. I ta szyja… Jakoś tak… Osobliwie wygląda, nie sądzisz?

-  Chodzi ci o to, że jest za długa i za chuda czy o to, że się rusza?

-  O bogowie… - Flo przystanęła, przyciskając mocniej do siebie książkę.

-  Oj tam. Przecież wiedziałaś, że się z nią spotkasz. Zresztą… Co może nam zrobić goła dziewucha? Zawstydzić na śmierć?

 

W tym momencie dziewczę otworzyło oczy i – wyginając szyję wężowym ruchem – obróciło wąskolicą głowę wbijając wzrok w Toma, który głośno przełknął ślinę.

-  Woooow… No czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Prawie jak Meduza, tylko łysa. Myślisz, że zamieni nas w kamień tymi swoimi czarnymi ślepiami? To by było coś, no nie? Przestać całe wieki w podziemiu innego świata, a potem zostać odczarowanym przez piękną księżniczkę… I dostać pół królestwa.

-  Tom... Czy ty nigdy nie jesteś poważny? Stoimy w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa…

-  …W obliczu bezwstydnej czarownicy, z widocznym problemem dotyczącym owłosienia…

-  Toooom!

-  No co? No co?

Flo wskazała palcem otwarte drzwi za plecami wiedźmy. Mężczyzna przesunął światło i westchnął. Z mroku wyłaziły robale. Część z nich zaczęła wspinać się po nogach dziewczęcia, inne – cicho brzęcząc - poderwały się do lotu i okrążając czarownicę, zawisły wokół jej głowy, tworząc falującą otoczkę, przypominającą…

-  Włosy…

-  Witajcie w moich skromnych progach – powiedziało dziewczę głosem, od którego dreszcz przeszedł im po plecach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

XIII

 

Mamcia

 

 

-  Dlaczego wiedźmy mają głos, którym można rysować szkło?  Jak myślisz Flo, może to z przepicia? Wiesz – młoda dziewczyna dowiaduje się, że od teraz będzie warzyć cuchnące mikstury, tańczyć nago w każdą pełnię księżyca także tę, która wypada podczas śnieżnej zawieruchy gdy oddech zamarza zanim na dobre opuści usta… I zaczyna żłopać piwsko. W końcu: jaki to fun przez resztę zimy leczyć odmrożony tyłek i zapalenie płuc?

 

Obie kobiety patrzyły na mężczyznę, który wsunąwszy rękę do kieszeni gadał kiwając się na piętach.

-   To ze starości, Tom. Ona jest… Mocno posunięta w latach.

-  A nie wygląda. – Światło latarki leniwie przesunęło się w dół, po czym powróciło na miejsce ponownie oślepiając czarownicę.

- Pewnie przez ten mikroklimat. – Tom pociągnął nosem. - Wilgoć, grzybki…Człowiek się konserwuje… Ale rozumiem teraz skąd ta łysinka. Nie można mieć wszystkiego, prawda?

-  Prawda – odpowiedziała wiedźma, a Toma pokryła gęsia skórka. -  Ale można mieć bardzo dużo.

-  Na przykład własne stadko termitów. I jeszcze kupę czasu, by je wyszkolić. To robi wrażenie. Myślałaś, żeby zaprezentować się w cyrku? Zorganizować sobie takie małe tourne? Długo one tak mogą? No wiesz – latać ci dookoła głowy? Niesamowite, ile taki owad musi się namachać, żeby utrzymać w powietrzu. Jakbym to ja…

-  On tak zawsze…?

-  Tylko, kiedy jest zdenerwowany.

-  Ciekawe. – Wiedźma przesunęła szyję daleko w przód tak, że jej twarz znalazła się tuż przy twarzy Toma. Część termitów oderwała się od reszty obsiadając latarkę, która wypadła ze zmartwiałej dłoni mężczyzny.

-  Nie po oczach z łaski swojej. I zamknij się. Kiedy skończę z twoją towarzyszką będziesz mógł gadać do woli. Termity – owszem – pożyteczne, ale mało zabawne. Przyda mi się błazen. – Wycofując głowę strzeliła palcami, a Tom chwycił się za gardło.

-  Tylko bez histerii – dodała, patrząc jak mężczyzna klapnąwszy na posadzkę rozpaczliwie chwyta powietrze.

Flo pochyliła się nad nim i pogładziła po ramieniu. Drugą rękę położyła mu na krtani, wsuwając pod pachę swój niewielki bagaż.

-  Już? W porządku? Kiwnij głową, jeśli tak – szepnęła.

Tom posłał jej słaby uśmiech.

-  Postaraj się chwilę nie przeszkadzać, ok?

Tom przytaknął, zsuwając z ramienia torbę. Flo wyprostowała się, odrzucając włosy do tyłu.

-  To było niepotrzebne. Wystarczyłoby zwykłe „proszę o ciszę”.

-  Ja nie proszę. O nic i nikogo.

-  Nigdy nie jest za późno na naukę dobrych manier jak mawia Babka.

Termity dotychczas unoszące się wokół wiedźmy teraz osiadły na niej tworząc powłokę układającą się jak czarne sploty częściowo zakrywające biust i plecy. Flo zauważyła, że na polanie gdzie widziała czarownicę ostatnio było ich znacznie więcej.

-  Są tacy, którzy manier powinni się uczyć i tacy, którzy nie muszą.

-  Fakt. Termitom raczej nie przeszkadza siorbanie i puszczanie bąków przy stole – mruknął pod nosem Tom, nacierając się zawartością wyciągniętej z torby butelki. Wokół rozszedł się miętowo-pieprzowy zapach.

Wiedźma syknęła, a parę owadów poderwało się i poleciało w kierunku mężczyzny.

-  Jak..?

-  Tom, przecież mówiłam, żebyś nie przeszkadzał – mruknęła Flo.

Czarownica spojrzała teraz na dziewczynę, wyciągając palec w jej kierunku.

-  Ty…  Mała żmijo…Przełamałaś moje zaklęcie… Jak?!

Flo wzruszyła ramionami.

-  A tak, że Flo włada potężną magią, stara paskudo. A poza tym nieładnie jest pokazywać paluchem. Rozumiem, że na tym zadupiu nie miałaś okazji przestudiować podstaw savoir vivre’u, więc udzielimy ci paru lekcji. Za darmo. – Mówiąc to, Tom wstał i machnął ręką na termity, które kręciły się przed jego twarzą. W zderzeniu z ziołową mgiełką parującą z mężczyzny padły na ziemię i bzycząc głośno zaczęły wirować wokół własnej osi. Agonia trwała kilka sekund. Tom podszedł do Flo i otoczył ją ramieniem. Spojrzała na niego, zadzierając głowę.

-  Mamcia?

-  Yhym. Nie puściłaby mnie bez swoich specyfików. Wiesz jak jest. A, że nie dała się skusić na dziadziowy placuszek…

-  Nagadaliście się? –  Wiedźma nie uśmiechała się już, a jej głos stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny, co Tom przyjął ze zdumieniem i uniesionymi na karku włosami.

Flo odruchowo przytuliła do piersi książkę, z której zsunęła się zabezpieczająca ją skóra.

-  A cóż to? – Czarownica machnęła ręką i czarna łapa zbudowana z rozpędzonych termitów wyrwała wolumin Flo, opuszczając go na wyciągniętą dłoń wiedźmy.

-  Źródło? …Stój łaskawie tam, gdzie stoisz. Ostrzegam… – powiedziała, przeglądając kolorowe obrazki.

Tom przytrzymał Flo, która w pierwszym odruchu chciała biec za książką. Teraz patrzyła, jak czarownica przerzuca strony podczas gdy termity spływają jej po ramionach, wabione szelestem papieru.

-   Chciałaś ze mną walczyć za pomocą tych śmiesznych rysunków? Doprawdy… - Wiedźma podrzuciła wolumin w górę, a owady poderwały się i zanim książka zaczęła spadać, osiadły na niej z żarłocznym buczeniem. Flo krzyknęła, a Tom zerwał się podbiegając pchnął czarownicę i podskoczył zanurzając dłonie w ciemnej, ruszającej się masie. Miękko wylądował obejmując wolumin. Termity zaatakowały go. I nie odpuszczały mimo, że w kontakcie z nim dziesiątkami padały na kamienną posadzkę. Wiedźma – wciąż leżąc – gwałtownym ruchem wyciągnęła w stronę mężczyzny zaciśniętą pięść. Uderzenie odrzuciło go na przeciwległą ścianę, po której zsunął się bezwładnie. Nadżarte tomiszcze wypadło mu z ramion. Rój natychmiast podjął natarcie, pokrywając książkę połyskliwą powłoką. Flo ruszyła w ich stronę, ale czarownica – podnosząc się – zaklęciem zatrzymała ją w miejscu. Tom – potrząsając głową –  resztkami sił dźwignął się i zwalił na wolumin, przykrywając go całym ciałem. Rozległa się seria chrupnięć i stłumione bzyczenie, które szybko zamilkło.

Wiedźma wydała z siebie przerażający dźwięk. Niedobitki stada natychmiast zawróciły,  osiadając na jej szyi.

 

Tom leżał nieruchomo. Flo wołała do niego, bijąc w niewidzialną ścianę, zagradzającą jej drogę. Świadomość, że może stracić i jego była nie do zniesienia. Krzyczała jego imię, a jej krzyki odbijały się od wysokiego sklepienia, napełniając komnatę niekończącym się echem.

Dopiero po chwili mężczyzna poruszył się i z wyraźnym trudem dźwignął się na kolana.  

Flo oparła dłonie i czoło o przeźroczystą przeszkodę i patrzyła jak powoli unosi spod sterty martwych owadów postrzępioną kartkę – wszystko, co pozostało z jej książki.

Tom podniósł na nią wzrok. W panujących ciemnościach, rozpraszanych jedynie światłem leżącej na ziemi latarki, Flo nie mogła dostrzec wyraźnie wyrazu jego twarzy, ale wydało jej się, że maluje się na niej ogromne współczucie i troska. Zapatrzona w mężczyznę drgnęła, gdy nagle za plecami usłyszała zduszone chrząknięcie. Odwróciła się, przygotowana na najgorsze. Jednak czarownica nie skradała się ani nie gotowała do następnego ataku. Stała tam gdzie przedtem, pochylając się nisko do ziemi. Flo ostrożnie zrobiła krok naprzód. Potem następny i następny, pomału zbliżając się do porzuconej torby. Niemal nie oddychając, sięgnęła po dwie kolejne butelki specyfiku i właśnie wzięła zamach, by rzucić je w wiedźmę, gdy usłyszała znajomy głos.

-  To nie będzie potrzebne. – Flo drgnęła, odwracając się ku Mamci, która wynurzyła się z mroku.

-  Sama się nią zajmę – powiedziała po czym klasnęła w dłonie, rozpuszczając szklaną barierę. -  Już dawno powinnam była to zrobić – mruknęła pociągając nosem.

-  Ale…

-  Żadnego „ale”, bardzo proszę. Nie powinnam była cię tu przysyłać. Natomiast ty zrób coś z Tomem. Niewyraźnie wygląda. – Minęła oniemiałą dziewczynę i podeszła do skulonej czarownicy, która prostowała się niespiesznie. Kiedy uniosła twarz, Flo cofnęła się bezwiednie: nic nie pozostało z posągowej piękności – czas, dotychczas oszukiwany, najwyraźniej upomniał się o nagą wiedźmę. Rysy wyostrzone przez głębokie zmarszczki, otoczone cieniami, zapadnięte w głąb czaszki oczy, haczykowaty nos, chorobliwie zniszczona cera, starcze plamy, pokrywające obwisłe policzki przeobraziły dziewczę w pogarbioną jędzę jaką Flo znała ze swoich ilustracji. Zanim zawróciła ku Tomowi, zobaczyła jeszcze jak Mamcia bierze w palce ostatnie z termitów, które najwyraźniej nie mogły zdecydować się czy utworzyć grzywkę czy tupecik na trupiobladej czaszce megiery. Nachylając się nad mężczyzną, Flo skrzywiła się gdy doleciał ją chrzęst zgniatanych owadów.

Tom oddychał ciężko, trzymając się za żebra. Jęknął, kiedy Flo przesunęła dłońmi po jego piersi.

-  Połamane. Jak nic. -  Uśmiechnął się blado. Dziewczyna skinęła głową, przykładając ręce do bolących miejsc.

-  Oj, nie miej takiej poważnej miny, Flo. Nie z takich opresji się wychodziło… Jestem ulepiony…

-  Tom?

-  Tak?

-  Zamknij się na chwilę – szepnęła, odwracając głowę w stronę czarownic.

Stały naprzeciw siebie, obserwując się uważnie. Mimo, że Źródło łysej wiedźmy zostało zniszczone, czuło się bijącą od niej siłę. Flo niemal widziała jak moce tych kobiet ścierają się, falując cofają, by zaraz ponownie zewrzeć się w magicznym pojedynku. Jędza powoli uniosła wargi, obnażając sczerniałe, ostro zakończone zęby. Równocześnie opuściła głowę i patrząc spode łba na Mamcię, zacisnęła pięści. W powietrzu rozniósł się zapach ozonu, a temperatura zaczęła opadać w błyskawicznym tempie. Oddech klanowej wiedźmy parował, a ją samą pokryła cienka warstewka lodu. Nie poruszyła się jednak: przymknęła powieki pozwalając, by mroźny powiew owinął się wokół niej niczym gigantyczny, błękitny wąż. Megiera z wolna unosiła pięści i Mamcia oderwała się od ziemi, wirując wolno wokół własnej osi. Flo nie mogła zrozumieć czemu klanowa wiedźma przestała się bronić. Stale napięta moc nadal otaczała ją czerwonawą sferą, jednak zmniejszała się zauważalnie ulegając naporowi zimnego podmuchu, który wyniósł ją już niemal pod sam strop. Blask magicznych pól, odbijał się od kryształów zdobiących żebrowania pułapu rzęsiście rozświetlając komnatę.

Mamcia kręciła się coraz szybciej i coraz szybciej kurczyła się jej aura, która teraz ledwo zarysowywała się na ciele, aż zniknęła zupełnie, zduszona przez zaciskającą się na niej monstrualną anakondę. Mroźny gad – sycząc –  zaczął wciskać rozdwojony język do oczu czarownicy, która raptem, nieoczekiwanie otworzyła szeroko usta przez które wąż zaczął się wślizgiwać, zalewając ją lodowatą falą. Tom cicho stęknął kiedy Flo, przerażona, przycisnęła mocniej dłonie do jego piersi. Migotliwa bestia wsunęła się cała, a czarownica nadal lewitowała z rozchylonymi wargami, odrzuconą do tyłu głową. Rozpuszczone włosy pokryte drobnymi soplami, wyglądały jak koronkowy welon. Ręce zwisały bezwładnie. Starucha zaśmiała się triumfująco, opuszczając pięści gwałtownym ruchem. W tym samym momencie zaczął zmieniać się wyraz jej twarzy: zwycięski grymas zniknął, a w jego miejsce pojawiło się niedowierzanie, a potem przestrach. Jędza raz jeszcze uniosła ramiona i opuściła je, ale Mamcia nadal obracała się ponad nimi z zawrotną szybkością, przypominając jasną smugę, dźwięczącą jak srebrny dzwoneczek. Megiera zaczęła się cofać, wykonując zagarniające gesty, jednak jej moc – wciąż pochłaniana przez Mamcię – nie poddała się jej woli. Nagle jędza zamrugała, strząsając z siebie krople wody.

Zaskoczona, obcierając zmarszczone czoło spojrzała w górę. Dzwonienie stopniowo ustępowało miejsca szumowi, który wzrastał z chwili na chwilę, gdy z klanowej wiedźmy zaczął opadać roztopiony lód: w jednej chwili na megierę spadł gorący deszcz parzący jej nagie, sflaczałe ciało. Jędza wydała z siebie przerażający skowyt, zwijając się i osłaniając przed ulewą, która zmieniła się w lawinę rozżarzonych węgli. Wokół rozszedł się swąd przypalenizny. Krzyk megiery przeszedł w przeciągłe wycie, przeszywające mózg niczym sztylet. Flo upadła, przytykając ręce do uszu i równocześnie chowając głowę między kolana. Z takiej pozycji obserwowała Mamcię, która lekko opadła na posadzkę. Między dłońmi trzymała płonącą kulę, którą rzuciła prosto w rozdziawione usta wijącej się wiedźmy. Ta – zachłysnąwszy się ogniem – złapała się za gardło i zaniosła się rzężącym kaszlem. W tym samym momencie rozległ się cichy trzask: pękła marmurowa podłoga, wąską szczeliną odgradzając od siebie czarownice.

-  Gotowi? – zapytała Mamcia nie odrywając spojrzenia od jędzy, która klęcząc wczepiała szpony w poszerzającą się rozpadlinę.

-  Tak…– powiedziała podnosząc się, Flo.

-  No to jazda mi stąd.

-  Jesteś pewna?... – Dziewczyna patrzyła jak starucha – plując resztkami żaru – wbija powykręcane palce w zimny kamień, spod którego zaczął wydobywać się niebieski blask.

-  Bez głupich pytań, bardzo proszę – wysyczała Mamcia. Mówiła z wyraźnym wysiłkiem, koncentrując się na formowaniu kolejnej kuli. Po twarzy spływał jej pot. Flo wsunęła ramię pod łokieć Toma, pomagając mu wstać. Mężczyzna obmacał się, z uznaniem zerkając na dziewczynę, która – nagle zawstydzona – szybko schyliła się po leżący na posadzce, strzęp kartki. Bez słowa złożyła stronicę we czworo i wpychając ją za pasek sukienki chwyciła Toma za rękę, pociągając w stronę wyjścia. Mijając wiedźmy mężczyzna zapytał:

-   Czy pytanie „czy jesteście spokrewnione” zaliczasz do głupich?

-  Zdecydowanie tak – warknęła Mamcia, a jej usta wygięły się w grymasie, który przy odrobinie dobrych chęci, mógł uchodzić za uśmiech.

 

          Wyszli na rzęsiście oświetloną przestrzeń. Przystanęli przesłaniając oczy. Dopiero po dłuższym czasie byli wstanie rozejrzeć się po okolicy, która wydała im się dziwnie znajoma. Przed nimi wiła się ścieżka, prowadząca do prześwitu w lesie.

-  No nie. Znowu studnia?

Ale Flo nie odpowiedziała, wpatrzona we fragment rysunku, który rozłożyła w świetle zielonkawego słońca. Widać był na nim koński zad i – w oddali – zamek na wzgórzu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział XIV

 

Studnia

 

 

-  To zdecydowanie za długo trwa – powiedział wuj Mieczysław smarując kromkę smalcem. (Wojownicy wzięli na siebie zaopatrzenie Rodziny. Mimo uprzejmych protestów członków Rodu, wódz codziennie pojawiał się przy polanie ze świeżo upolowaną zwierzyną, na którą najczęściej składały się pokaźnych rozmiarów chrząszcze i larwy motyli, a raz nawet - Goliathus cacicus, którego wojownicy przyciągnęli w całości i dumnie ofiarowali Walentemu. Ponieważ zapasy z samochodu strażackiego miały się ku wyczerpaniu, Izabella wraz z kuzynkami zaczęła uczyć się – pod okiem samego wodza – przyrządzania nowych potraw. Ku szczeremu zdziwieniu i nieśmiałej radości wszystkich – duszone odnóża owadów gotowane pancerze chitynowe i galaretka z gąsienic okazały się niemal tak dobre jak tort bezowy z bitą śmietaną).

-  Poszło ich tam troje i jeszcze nikt nie wrócił – kontynuował wuj Mieczysław, układając się wygodnie w cieniu krzewów.

Reszta Rodziny przeżuwając śniadanie pokiwała głowami. Temat ten poruszano podczas każdego Wydarzenia Dnia (warto odnotować, że teraz każdy posiłek stanowił prawdziwe Wydarzenie. Członkom ekspedycji na zawsze zostanie w pamięci zupa z niewypatroszonych mszyc. Zażenowane kuzynki wylały zawartość kotła w krzaki i szybko podały rybie oczy w sosie własnym z pokruszonymi herbatnikami, które przyjęto z cichym pomrukiem aprobaty).

-  To jak? Ruszamy im na pomoc? – zapytał kuzyn Benedykt dokładając sobie kaszy (…która, prócz nazwy z kaszą nie miała nic wspólnego, ale Rodzina uznała, że czasem po prostu lepiej nie wiedzieć co się je).

-  Za mało nas. Jeśli Mamcia nie dała sobie rady… My też niewiele zdziałamy. Uważam, że powinniśmy posłać po posiłki. – Wypowiedź stryjenki Zosi przyjęto z entuzjazmem. I ta kwestia była regularnie poruszana przy czym im więcej czasu upływało od zjedzenia ostatniego placka, tym chętniej brano ją pod uwagę.

Izabella milczała. Martwiła się o Flo i Toma, których przedłużająca się nieobecność źle wróżyła. Martwiła się także o Walentego, który najwyraźniej stracił apetyt. Stał się przy tym bardziej fosiasty i fukał na wszystkich bez widocznego powodu. O Mamcię nie martwiła się wcale, ale zdawało jej się, że wciąż słyszy słowa klanowej wiedźmy: „Czekajcie tu. I niech wam do głowy nie przyjdzie włazić do środka. Ostrzegam”. Oczywiste było, że jeśli czarownica każe im czekać to czekać nie będą, a myśl o wchodzeniu do studni zasiała sama Mamcia. Izabella zastanawiała się jedynie przed czym ostrzegała ich wiedźma. Powoli dochodziła do wniosku, że trzeba będzie się przekonać o tym osobiście.

-  Niech Mieczysław jedzie po resztę Rodu. Dzieci mają zostać w domu pod opieką kogoś dorosłego – powiedziała praprababka strząsając okruchy z czarnej sukni.

-  I niech przywiozą porządne zapasy.

-  Żeby tylko nie zapomnieli o czekoladowych ciasteczkach…

-  I tych, które ciotka Halina zrobiła na ostatnie święta… Tych z wiórkami kokosowymi i cytrynowym lukrem…

Wuj Mieczysław skrzętnie zanotował zamówienia po czym wsiadł do wozu i odjechał na północ. Członkowie Rodu patrzyli za nim tęsknie przełykając ślinkę, która zdążyła napłynąć im do ust.

Izabella spojrzała ukradkiem na zwiadowców, którzy na zmianę pełnili wartę przy cembrowinie. Spodziewała się kłopotów – wódz jednoznacznie dał im do zrozumienia, że nikt więcej nie zostanie wpuszczony na polanę. Szybko policzyła wojowników i ściągnęła usta w ciup. Kiedy Mieczysław wróci, będą mieli zdecydowaną przewagę liczebną. Tylko, co z tego, skoro Rodzina nie posiada broni ani nie potrafi się nią posługiwać. Zresztą: walka ze sprzymierzeńcami to najgłupszy z możliwych pomysłów i ostateczna ewentualność. Trzeba by podejść ich podstępem. Praprababka gniewnie zmarszczyła brwi. Nieznośny Tom! Drugi raz nikt nie nabierze się na numer z placuszkiem dziadzia Bronisława… Trzeba by wymyślić coś innego… Chyba, żeby…

Z rozmyślań wyrwał ją nagły huk. Zanim zorientowała się, co się dzieje, Dzicy pędzili już w stronę portalu, w biegu wyciągając miecze. Trudno było cokolwiek wyczytać z ich wytatuowanych i wymalowanych twarzy. Izabella poderwała się i spojrzała za nimi: potężne monolity trzęsły się i chwiały, a spod roztrzaskanej płyty wydobywała się zielonkawa mgła, która przelewając się przez wapienne obmurowanie, zalewała polanę. Część wojowników rzuciła się, by podtrzymać kamienne bloki, reszta z bronią w ręku – otoczyła studnię. Magiczne opary sięgały im już po kolana, a wstrząsy przybrały na sile. Praprababka patrzyła jak potężna cembrowina kruszy się, zasypując przejście.  

Nagle zauważyła Walentego, który pędził co sił w nogach w kierunku przejścia. Widok ten zmroził jej krew w żyłach. Zaczęła biec za nim, trzymając w palcach fałdy koronkowej sukni. Sytuacja była poważna, powrót Flo i Toma – zagrożony, ale w tej chwili Izabella myślała tylko o tym, by powstrzymać Walentego przed zrobieniem czegoś durnego… Przyspieszyła, choć miała wrażenie,  że serce wyskoczy jej z piersi.

W zamieszaniu nikt nie zauważył wtargnięcia na zakazany teren - Walenty bez przeszkód zbliżał się do zamykającego się portalu. Izabella krzyknęła próbując ściągnąć na siebie uwagę wojowników. W biegu wskazywała na Walentego, który poruszał się teraz wolniej – po kolana brodząc w oblepiającej go mgle. Kilku Leśnych zobaczyło zbliżającego się prapradziadka, ale było już za późno: staruszek wpadł między Dzikich otaczających zapadającą się bramę i wskoczył do jej wnętrza. W tym samym momencie Izabella potknęła się i upadła. Leżała twarzą zwróconą do ziemi, dopóki członkowie ekspedycji nie pomogli jej usiąść. Zamrugała kilka razy, przecierając oczy bowiem wszytko było rozmazane i niewyraźne podobnie jak dźwięki, dochodzące jakby z daleka: stłumione nawoływania zwiadowców, jakieś pytania nachylających się nad nią osób… Zamrugała kilka razy, wycierając o spódnicę rękę mokrą od łez. Obraz wyostrzał się powoli. Zobaczyła poprzewracane monolity, wojowników, polanę… I ani śladu przeklętej studni. Opary rozwiewały się, odkrywając znajomą łąkę. Izabella wstała i podeszła do miejsca, w którym przez ostatnie stulecia stał portal: nie było tam nic, oprócz dziury zasypanej ogromnymi kamieniami. Pochyliła się, dotykając zimnych głazów, a następnie zaczęła je odwalać. Wyciągnięcie pierwszego zajęło jej sporo czasu, a kiedy skończyła sięgnęła po następny. Trzeciemu nie dała rady: zaklinowany ani drgnął mimo szarpania. Dysząc ciężko zamknęła oczy, zaciskając palce na ostrych krawędziach. I nagle kamień ruszył się. Zaskoczona uniosła powieki i zobaczyła ojca Flo, który – stęknąwszy – podważył stalowym mieczem unieruchomiony odłamek skalny i zapierając się nogami o murawę, dźwignął go z drugiej strony. Natychmiast na pomoc rzucili się dwaj zwiadowcy i wódz. Wspólnymi siłami odrzucili kamień i wyciągnęli ręce po kolejne.

 

          Po Prostu Flo i Tom siedzieli oparci o cembrowinę. Wchodzili do studni wiele razy, ale za każdym wracali w to samo miejsce. Wyglądało na to, że się zapętlili albo – jak sugerował Tom – że kolejne polany to alternatywne światy, różniące się między sobą tak drobnymi szczegółami, że dla nich wyglądały identycznie. Choć teoria – jakkolwiek pocieszająca – pozostawała na razie teorią, humor dopisywał obojgu, co słychać było w swobodnie prowadzonej rozmowie przerywanej wybuchami śmiechu.

Flo wydawało się, że gadają od zawsze. Powoli zacierały się w pamięci inne twarze i inne przestrzenie. Rozglądnęła się leniwie – odrealniony, marazmatyczny świat, z którego jeszcze niedawno chciała odejść, wydał się jej jedynym prawdziwym. Jakby wszystko pozostałe było wspomnieniem snu, który śniła dawno temu. Bardzo dawno. Śmiejąc się serdecznie z Tomowego żartu, zastanawiała się równocześnie czemu chcieli stąd uciec. Nie czuli głodu, pragnienia, zmęczenia. Było im ciepło i byli szczęśliwi. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć dokąd mieli się udać i po co tu przybyli, ale nie mogła się skupić. Potrząsnęła głową, odrzucając niepokojące sygnały dochodzące z jej wnętrza. Wciągnęła zielonkawe powietrze i spojrzała na Toma. Lubiła go. Lubiła jego zmierzwione czarne włosy, duże dłonie i krzywy nos. Mówił, że złamał go przepychając się z Frankiem, jeszcze w dzieciństwie. W ogóle Tom dużo mówił i Flo momentami płakała ze śmiechu słuchając jego ubarwionych historii z czasów, kiedy był małym szkrabem. W trakcie opowieści uświadamiała sobie, że przecież Tom tak naprawdę nie należy do Rodziny. Niby wiedziała to od zawsze, ale dopiero teraz w pełni zdała sobie z tego sprawę i wydało się jej to dziwne.

-  Tom? Jak to się stało, że nie przyszła po ciebie żadna samiczka? Przecież… - urwała, bowiem twarz mężczyzny przeszył brzydki grymas. Tom błyskawicznie opanował się pogodnie uśmiechając, ale dziewczyna patrzyła na niego uważnie.

-  Jak to się stało, że przyszedłeś do nas za Frankiem i ciotką Haliną? To się normalnie nie zdarza, prawda?

Tom milczał, zaciskając usta. Najwyraźniej nie zamierzał odpowiadać. Flo wyczuła zmianę nastroju i właśnie zamierzała zadać jeszcze jedno pytanie, gdy rozległ się donośny huk, a świat wokół zatrząsł się. Flo zakryła rękami uszy i pochyliła do przodu. Tom zerwał się na równe nogi i – momentalnie rozeznawszy w sytuacji – chwycił dziewczynę za ramiona, pociągając za sobą w stronę lasu. Flo – zdezorientowana – oglądnęła się: z zielonego nieba na polanę spadały białe głazy. Jeden uderzył dokładnie w miejsce, gdzie przed chwilą siedzieli.

Gdy zatrzymali się między drzewami, Flo poczuła mdłości: rzeczywistość dookoła falowała jak wzburzone morze. Krzewy wyginały się, zderzały ze sobą, zaplatały, rozmywały. Podłoże wzbijało się, zwijało i rozwijało w coraz szybszym tempie. Niebo zapadało się, łączyło z ziemią, wchłaniało drzewa i wypluwało je na powrót. Kamienny deszcz tymczasem nie ustawał, wprowadzając niesamowity hałas. Dziewczyna wczepiła się w Toma, który obejmując ją mocno patrzył rozszerzonymi oczami na studnię, która – zasypywana przez głazy – zmieniała się w wapienną wieżę, sięgającą… No właśnie. Nieba już nie było. Zielonkawy świat rozwiał się, pozostawiając po sobie ciemność bezksiężycowej nocy. Przytuleni do siebie stali bez ruchu, czekając aż ostatnie odłamki skalne utworzą zwieńczenie baszty.

Kiedy nastała cisza, ostrożnie okrążyli strażnicę, napotykając po drodze łukowato sklepione wejście. Chwilę wahali się, zanim przekroczyli wysoki próg. W mrocznym wnętrzu czekała na nich pomarszczona czarownica.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział XV

 

Prawda

 

 

-  Co się gapi? – zapytała Mamcia pstryknięciem rozpalając pochodnie zatknięte co parę metrów w metalowe, sterczące ze ścian uchwyty.

Flo, speszona, odwróciła wzrok… Natomiast Tom nadal lustrował wiedźmę, która mruknąwszy pod nosem coś brzydkiego odwróciła się i pomaszerowała w kierunku schodów. Łuczywa gasły, kiedy je mijała więc bez ociągania ruszyli za nią.

 

-  Jaki wynik? – Tom przerwał niezręczne milczenie. - Chciałbym wiedzieć, czy uczestniczymy w kontrolowanej ucieczce czy po prostu opuszczamy ten świat.

-  Chodzi ci o to, czy masz nadal nerwowo oglądać się za siebie czy też odgłos kroków uznać za echo naszych?

-  O to, to. Więc? Jak poszło? Zaczarowałaś siostrę w ropuchę?

-  A jak myślisz? – Mamcia zatrzymała się i gwałtownie odwróciła. Stała kilka stopni wyżej, więc patrzyła Tomowi prosto w oczy. Flo, która szła ostatnia, nieśmiało rzuciła okiem na podpierającą się pod boki drobną postać. Choć wiedźma wyglądała na starszą niż kiedy zobaczyła ją po raz pierwszy, biła od niej siła z jaką dziewczyna się jeszcze nie spotkała.

-  Wolę nie myśleć. Chciałbym po prostu wiedzieć.

Czarownica chwilę świdrowała mężczyznę Spojrzeniem, po czym podjęła wspinaczkę. Flo już była pewna, że to koniec rozmowy gdy doleciało ją zgryźliwe:

-  Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na twoje pytanie. Lepiej więc wyciągać nogi póki wieża stoi.

Wyciągali więc nogi choć nie wyglądało, by posuwali się naprzód. Schody wiły się spiralnie, brakowało jakichkolwiek oznaczników pokonanych poziomów i Flo mogła jedynie spekulować ile już czasu wdrapują się na górę. Do tego dochodziło nieprzyjemne wrażenie, że ktoś za nimi podąża. Pilnowała, by nie spoglądać za siebie i robiła wszystko, by utrzymać wyobraźnię na wodzy co nie było łatwe, kiedy dorzuciło się przyspieszone oddechy wędrującej trójki, nakładające się cienie i rozwijającą się za nimi ciemność.

-  Tom? –  Dziewczyna była gotowa podjąć każdy temat, żeby tylko zająć czymś myśli.

-  Tak Flo? – mężczyzna przystanął.  Uśmiechnął się ciepło, kiedy się z nim zrównała.

-  Czemu robisz z tego taką tajemnicę? No wiesz… Ze swojego przybycia do chlebowego domu?

Reakcją było głębokie westchnienie.

-  To żadna tajemnica. Po prostu nie lubię o tym mówić. I tyle.

Nastąpiła chwila wymownego milczenia, przy czym Flo potrafiła tak wymownie milczeć, że Tom – dla świętego spokoju – podjął:

-  Nie chciałem zostać sam. Kiedy po Franka przyszła twoja ciotka ustaliliśmy, że wracamy razem. Oczywiście wiązało się z tym spore ryzyko: nikt bez powodu nie przyjmuje obcego do kręgu rodziny, ale nie miałem nic do stracenia. Wizja mieszkania do końca życia w pustym gnieździe… Brrrr. – Tom otrząsnął się.

-  Na szczęście Walenty okazał się niezwykle… Gościnny. Przyprowadzono mnie przed jego oblicze… I kazano na niego patrzeć. Więc patrzyłem i patrzyłem… I nic. Pomyślałem więc sobie: to pewnie jakaś gra i mrugnąłem do staruszka porozumiewawczo. A tu piski, krzyki, zamieszanie… Tłum ludzi, który ściska mnie i przytula, poklepuje po plecach. Usadzono mnie przy Stole, dano przesłodzoną herbatę i górę ciastek… I – oto jestem. 

Flo kiwnęła powoli głową.  

-  Do czasu, aż przyjdzie po ciebie samiczka.

Tom zatrzymał się i złapał ją za rękę. Jego uścisk był twardy i mocny. Flo pomyślała przelotnie, że podobają jej się jego dłonie.

-  Nikt po mnie nie przyjdzie. Nigdy.

-  Skąd…

-  A dajże mu spokój. – Mamcia stojąca powyżej, patrzyła surowo na dziewczynę, która – zmieszana – oswobodziła się i ruszyła naprzód pozwalając, by ton głosu czarownicy, Toma i niedopowiedziane zdania odtworzyły smutną historię. Jeśli Tom był tak pewny, że żadna panna się o niego nie upomni, to istniało tylko jedno wytłumaczenie. Flo ścisnęło się serce. Wędrując po kamiennych stopniach, przeżywała tragedię swego przyjaciela równocześnie ze swoją własną, bowiem wspomnienia – do tej pory odpychane – powróciły, wytrącając ją ponownie z równowagi. Jednocześnie świadomość, że i on stracił połówkę rzuciła światło na jego głośny sposób bycia, wygłupy, donośny śmiech…

Kiedy – zamyślona – oglądnęła się za siebie, napotkała jego spojrzenie. Zwolniła, czekając aż do niej podejdzie. Słowa nie były potrzebne.

 

-  Nie sądzicie, że coś tu należy zmienić? – zapytał Tom. Flo aż drgnęła na dźwięk jego głosu: zatraciwszy poczucie czasu, wspinali się od… Bardzo dawna w ciszy, zakłócanej jedynie pogłosem stawianych kroków.

-  Te schody nie mają końca. To kolejny omam, sztuczka starej jędzy.

-  Nie ma tu innej starej jędzy poza mną – powiedziała Mamcia, powoli odwracając się do idącej za nią dwójki.

-  Jesteś pewna?

Flo, przysłuchując się wymianie zdań, zwróciła uwagę na echo ciężko stawianych stóp. Odgłos nie dość, że nie milknął, to jeszcze przybliżał się z każdą chwilą.

-  Jestem. Tak samo jak tego, że droga którą idziemy jest jedyną słuszną.

-  Być może. Tyle, że od początku stoimy w miejscu. A ten, kto podąża za nami, jest coraz bliżej.

Mamcia pokręciła głową. Postukała palcami o wapienną ścianę, po czym usiadła.

-  W takim razie poczekajmy.

-  Nie o to mi chodziło kiedy mówiłem, że należy coś zmienić. – Odpowiedzią był jedynie krzywy uśmiech wiedźmy.

-  To wszystko tutaj nie jest przecież prawdziwe. A skoro tak, można zmienić otaczającą nas rzeczywistość. Wystarczy…

-  Obawiam się, że jest bardziej prawdziwe, niż ci się wydaje.

Flo przerwała im, podnosząc w górę rękę.

-  To nie tak! Mylicie się oboje, choć równocześnie oboje macie rację.

-  Sprytne…

-  Do tej pory sądziłam, że to świat Mamci. – Dziewczyna zignorowała ironiczną uwagę wiedźmy. -  Ale przecież gdyby tak było nie trafiłabym tu, a potem i Tom. Kreujemy tą przestrzeń wspólnie. I jeśli chcemy coś zmienić, musimy to także zrobić wspólnie. Cały czas podążaliśmy za Mamcią… Ta wieża… – Flo uderzyła pięścią w kamienie – …to twoje dzieło – powiedziała zwracając się do czarownicy. -  I może gdybyś sama próbowała opuścić to miejsce… Pewnie by ci się udało. Ale jesteś z nami i my blokujemy twoją wizję.

Tom i Mamcia patrzyli na nią zaskoczeni.

-  To jeszcze nie wszystko…

-  No tak. To nie może być takie proste.

-  …Ty już stoczyłaś swoją walkę. My – jeszcze nie. Myślę, że będziemy mogli odejść stąd, dopiero jak każde z nas załatwi sprawę, z którą tu przybyło.  I myślę… Że to, co nadchodzi, nadchodzi po mnie.

-  Zdecydowanie za dużo myślisz – mruknęła Mamcia.

-  I chyba dobrze byłoby, gdybyście sobie stąd poszli…

-  W porządku.

-  No chyba żartujesz! – Tom postąpił ku Flo, podczas gdy Mamcia wstała gotowa do odejścia. Teraz spojrzeli na siebie, a powietrze zaiskrzyło. Flo położyła rękę na ramieniu mężczyzny.

-  Tak trzeba, Tom. Takie są zasady – powiedziała miękko.

-  Po pierwsze: zasady są po to, by je zmieniać… A po drugie: w nosie mam zasady!

-  Przestań głupio pieprzyć – Mamcia przymknęła jedno oko – i rusz tyłek. Nie ma czasu na czcze gadanie.

-  Nie chcę zostawiać cię samej – Tom udał, że nie słyszy czarownicy. W jego oczach malowała się rozpacz.

-  W byciu samemu nie ma niczego złego. Idź już. Dam sobie radę.

Kroki rozbrzmiewały teraz znacznie głośniej. To, co nadchodziło, było tuż-tuż. Mamcia chwyciła Toma za bluzę i pociągnęła w górę. Mężczyzna szarpnął się uwalniając od wiedźmy, która gniewanie warknęła.

-  Nie zostawię cię samej – powtórzył podchodząc do Flo.

-  Wszystko będzie dobrze. Dysponuję potężną mocą, pamiętasz? – Mówiła teraz szybko, popychając go w stronę czarownicy. -  Idź już stąd, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy!

Mamcia ruszyła w górę schodów, a mężczyzna niechętnie, z ociąganiem, podążył za nią.

 

Pochodnie gasły jedna za drugą, pozostawiając Flo w totalnych ciemnościach.

Dziewczyna usiadała, twarzą skierowaną w stronę zbliżającej się istoty. Bała się. Nie miała pojęcia jak się zachować, bronić. Próbowała zrobić miejsce swoim lękom i obserwować je z dystansu, ale nie potrafiła. Znaczy: owszem, zrobiła miejsce, ale strach rozgościł się i wziął ją w posiadanie: serce waliło jak oszalałe, w uszach szumiało.

Boleśnie odczuwała brak książki. Ona powiedziałaby, co robić. Udzieliła cennych wskazówek. Wystarczyło spojrzeć na nie zapisaną przestrzeń między literami, a w głowie natychmiast pojawiały się opowiadania, rady, najświeższe newsy z życia Rodu…  Flo niemal widziała skórzaną okładkę, z tłoczonym tytułem, czuła zapach pożółkłego papieru, słyszała szelest przewracanych stron.

 

 Nagle poderwała się sięgając za pasek, zza którego wyciągnęła ocalały szczątek woluminu. To, co nadchodziło było już za zakrętem: dziewczyna słyszała świszczący oddech i szuranie – jakby istota wlokła za sobą coś ciężkiego… Maczugę, na przykład. Trzęsącymi się rękami, Flo rozprostowała obrazek, ale nie mogła go dojrzeć. Oparła się o zimny mur i zamknęła oczy. Starała sobie wyobrazić każdy zapamiętany szczegół... Historia rozwijała się szybko. Dziewczyna – bezwiednie – zaczęła poruszać wargami, z których popłynęła opowieść…

-  „…a niemal równocześnie zza zakrętu wyłonił się ogromny cień, a wraz z nim – nikłe światło. Flo poczuła je, jeszcze zanim otworzyła oczy, a cień zdążył rozrosnąć się tymczasem w karykaturalną postać o długich mackach, sięgających teraz krętego stropu i niemal – stóp dziewczyny. Flo słyszała przyspieszony oddech lecz nie wiedziała czyj: istoty, która z każdą sekundą zbliżała się nieubłaganie czy swój własny. Zwilżyła językiem usta i mimowolnie zaczęła się cofać, gdy kroki nagle umilkły, a cień – wciąż obmacujący przestrzeń wokół siebie – znieruchomiał. Dziewczyna przełknęła ślinę, zaraz kurcząc się przekonana, że zdradziła tym swoją obecność. Czarna postać drgała w czerwonawym blasku, a potem, raptem ruszyła naprzód wyrzucając przed siebie bezkształtny czerep na długiej szyi i zagięte jak szpony palce.

Historia, niemal gotowa, napierała na Flo chcąc zostać opowiedzianą, jednak słowa ugrzęzły w krtani dziewczyny, kiedy mroczny zarys skurczył się, wracając do swojego pana,  który powoli wyłaniał zza spirali schodów. Dziewczyna zobaczyła żylastą dłoń trzymającą łuczywo i pochyloną ku ziemi głowę. Drugą ręką, istota wspierała się o skalne bloki. Ciężko dysząc, powłóczyła jedną nogą, z której powoli ciekła krew.

Oniemiała Flo nie wierzyła własnym oczom. Przygarbiona postać, najwyraźniej także zaskoczona, patrzyła na nią w osłupieniu. Cisza przedłużała się, aż w końcu dziewczyna zaczęła ostrożnie schodzić w stronę starca, mając nadzieję, że to nie pułapka ani magiczne sztuczki. Pewności nabrała dopiero, kiedy delikatnie dotknęła jego ramienia i zaglądnęła mu w źrenice, bowiem odpowiedział jej Spojrzeniem, które tak dobrze znała. W tym momencie zrozumiała, że to nie książka była jej Źródłem i nie z niej przez cały ten czas czerpała moc i siłę”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 wstecz

Copyright © 2023-2025 Wichrowe Skalisko. All rights reserved. | Projekt i wykonanie: Zula Design

Strona używa cookies (ciasteczek). Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

Zamknij